Wiosną w mojej rozmowie z Andrzejem (opiekunem Gedanii) i Mateuszem zrodził się pomysł listopadowego rejsu na Gedanii. Coś w stylu powtórzenia rejsu „kapitańskie 100h”, który zrobiliśmy w 2022 roku. Andrzej zajął się kwestiami formalnymi czarteru, a Mateusz kwestiami zaprowiantowania i wyżywienia oraz koszulkami rejsowymi. Natomiast ja byłem odpowiedzialny za skompletowanie załogi, pilnowanie i ewidencjonowanie wpłat za udział w rejsie oraz planowanie rejsu (passage plan - trasa, rozpoznanie portów, podejść, przepisów portowych, itp.) i formalności rejsowe (podział na wachty, rozmieszczenie załogi w kabinach, przygotowanie grafiku wacht, przygotowanie formalnej listy załogi). Oczywiście, to tak w skrócie odnośnie podziału obowiązków.

 

Wszystko szło zgodnie z planem aż do ostatniego tygodnia października. Wtedy to kolega, którego obsadziłem w roli oficera I wachty, zadzwonił do mnie i powiedział, że właśnie się połamał i nie da rady płynąć w rejs. Na szczęście tego samego dnia skontaktowała się ze mną Agnieszka pytając o miejsce na rejsie. Takim właśnie zbiegiem okoliczności dołączyła do załogi. Musiałem jednak dokonać reorganizacji wacht i wyznaczyć inną osobę na oficera I wachty. Pięć dni przed rejsem zadzwonił z kolei inny kolega i oznajmił, że właśnie złapał grypę i wycofuje się z rejsu. Więc szybkie szukanie innej osoby na to miejsce. Udało się. W piątek, dzień przed rejsem do załogi dołącza Łukasz. Ale jeszcze do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy popłynie z nami Kasia (sezon grypowy). Niestety, nie popłynęła. Tak więc po kolejnej reorganizacji mam już zaplanowany skład osobowy wacht, który będzie obowiązywał na rejsie.

 

Dzień 1 – 09.11.2024 (sobota)

Nasza paczka, czyli ja, Wojtek, Jarek oraz Agnieszka przyjeżdżamy do Gdyni pociągiem i na Gedanii jesteśmy około godziny 1000. Pomagamy przenieść na pokład prowiant na rejs, którym wypakowany jest samochód Mateusza. Następnie ładujemy go na statek układając w odpowiednich szafkach, jaskółkach, bakistach, schowkach według wskazówek Andrzeja (opiekun statku, na naszym rejsie pełni rolę bosmana). Czekając na resztę załogi idziemy coś zjeść.

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, statek, łódź, pojazd

Opis wygenerowany automatycznie

 

Załoga stawia się na pokładzie o godzinie 1400, jak to było umówione. Wszyscy rozlokowują się w wyznaczonych kabinach (załoga zajmuje kabiny wachtami). Następnie ma miejsce pierwsza zbiórka załogi. Dokonuję podziału załogi na wachty i w każdej wachcie wyznaczam osobę, która będzie oficerem danej wachty. Następnie Andrzej omawia zasady życia na statku i panujące tu zwyczaje. Potem omawiana jest hierarchia dowodzenia: Mateusz: kapitan, ja: zastępca kapitana i kapitan-stażysta, Jarek: starszy oficer i oczywiście Andrzej: chief engineer/bosman/gospodarz statku (kto zna Gedanię, to wie, kim jest Andrzej na Gedanii 😊). Załoga liczy łącznie 17 osób, więc każdy musi mieć przypisaną rolę, by nie było bałaganu.

 

Po posiłku na pokładzie wychodzimy w morze. Mam wykonać ten manewr pod nadzorem Mateusza i Andrzeja (po raz pierwszy mam okazję manewrować tak dużą i ciężką jednostką). Gedania przycumowana jest do nadbrzeża w Marinie Yacht Park, wciśnięta między pływające pomosty. Najpierw więc przełożenie na zewnętrzną burtę cumy rufowej i obłożenie jej nabiegowo. Potem zdjęcie niepotrzebnych cum i szpringów. Będę bowiem odchodził na cumie rufowej. Wykładam ster w kierunku nadbrzeża, silnik pracuje bardzo wolno naprzód. Statek bardzo powoli ale coraz bardziej odkleja się od nadbrzeża, a dziób odwraca się w kierunku wyjścia między pomostami. Manewr przebiega powoli, ale skutecznie. Gdy przed nami jest wyjście z mariny, na małej naprzód wychodzę do Basenu Prezydenta. W basenie portowym załoga klaruje cumy i obijacze. Gdy pokład jest sprzątnięty wychodzę z portu gdyńskiego wejściem południowym.

 

Z portu wychodzimy o godzinie 1700, ale jest już całkowicie ciemno. Mijamy kotwicowisko, przecinamy tor podejściowy do Gdyni i idąc poza torem oraz potem, idąc poza systemem rozgraniczenia ruchu (TSS) mijamy Hel. Obok nas z Zatoki wychodzi prom „Wawel”, a do Gdyni zmierza z Karlskrony prom „Stena Spirit”. Za Helem stawiamy żagle i wyłączamy silnik. Pod żaglami idziemy całą noc. Mamy stabilny wiatr, wschodni, południowo-wschodni. Tak więc idziemy baksztagiem ze średnią prędkością 4 węzłów.

 

Dzień 2 – 10.11.2024 (niedziela)

Warunki pogodowe w dalszym ciągu bez zmian. Cały czas płyniemy baksztagiem, ale wiatr nieco osłabł. Teraz robimy średnio 3 węzły. Na statku zaczęła się rutyna rejsowa. Posiłki o ustalonych porach, wachta, która miała służbę od północy do 0400 odsypia noc po śniadaniu. Wachta kambuzowa sprząta po posiłku i rozpoczyna przygotowywanie następnego posiłku oraz sprząta przestrzeń wspólną jachtu. Wachta bosmańska realizuje natomiast prace zlecone przez bosmana. Czyli mówiąc w skrócie: spanie – jedzenie – prowadzenie statku – sprzątanie. Tak najprościej można scharakteryzować życie na żaglowcu.

 

Obraz zawierający statek, na wolnym powietrzu, niebo, żeglowanie

Opis wygenerowany automatycznie

 

W pewnym momencie wlatuje do sterówki mały ptaszek. Widać, że jest zmęczony. Siada na oknie i odpoczywa. Przygotowujemy mu pudełko wyścielone ligniną i jeden z kolegów bierze go w rękę i kładzie w pudełku. Ptaszek jest tak zmęczony, że nie protestuje gdy jest brany do ręki. Odpoczywa przez pewien czas i gdy trochę odsapnął, próbuje odlecieć, ale macha przy szybie skrzydłami jak mucha. Jednak szybko rezygnuje i siada na podłodze. Nie jest tam bezpieczny, więc tym razem ja biorę go do ręki i wkładam do pudełka. W dotyku ptaszek jest ciepłą mięciutką kulką. Na chwilę zasypia na swoim legowisku. Ale po pewnym czasie budzi się i odlatuje w siną dal. Nie znam się na ptakach, więc korzystam z AI do rozpoznania ptaka na zdjęciu. Wychodzi na to, że odwiedził nas strzyżyk.

 

Obraz zawierający ptak, strzyżyk, na wolnym powietrzu, dziób

Opis wygenerowany automatycznie

 

Cały czas idziemy w kierunku Lipawy (po łotewsku Liepaja). Ale z Gdyni nie idziemy najprostszą drogą do Lipawy, ale na północ, wzdłuż rosyjskiej wyłącznej strefy ekonomicznej (EEZ), bez wchodzenia do niej. Dopiero po jej minięciu można iść bezpośrednio w kierunku Lipawy.

 

Po obiedzie robię odprawę bezpieczeństwa (omówienie środków ratunkowych i ich użycia, zasad wzywania pomocy, bezpiecznego zachowania, przydziału do tratw ratunkowych itd.), a potem, w kamizelkach ratunkowych, zbieramy się wachtami przy przydzielonych rozkładem alarmowym tratwach. Tam ja oraz Jarek (bo na Gedanii są dwie tratwy: jedna na pokładzie dziobowym, druga na rufowym) omawiamy jak korzystać z tratwy, jak do niej wsiadać i jak się zachowywać.

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, osoba, ubrania, kamizelka ratunkowa

Opis wygenerowany automatycznie

Zdjęcie: Wojtek Rybak

 

Po zakończeniu odprawy bezpieczeństwa robimy zwrot i teraz idziemy lewym halsem , gdyż idąc poprzednim nie jesteśmy w stanie trzymać się poza rosyjską strefą EEZ. Po dwóch godzinach żeglugi, po nabraniu wysokości, robimy ponowny zwrot przez rufę. Tym razem ja go wykonuję. Najpierw zwiniecie genui, potem wybranie grota, następnie przełożenie grotsztaksla i foksztaksla i wyluzowanie grota. Na koniec rozwiniecie genui. Przy zwrocie na szotach pracuje sześć osób. Wykonanie zwrotu zajęło około 10 minut. Trochę to trwało, bo dopiero drugi raz jako załoga robiliśmy ten zwrot, a ja po raz pierwszy i to po ciemku, tylko przy sztucznym oświetleniu.

 

Po zwrocie idziemy baksztagiem z prędkością 5 węzłów. Teraz mamy kurs bezpośrednio na Lipawę/Liepaję. Więc w mroku nocy, po cichu (bo na żaglach) mozolnie zmierzamy do naszego pierwszego portu łotewskiego.

 

Dzień 3 – 11.11.2024 (poniedziałek)

O świcie zbliżamy się do boi bezpiecznej wody, która wyznacza początek podejścia do portu w Lipawie. Zgłaszamy się do kontroli ruchu (VTS) informując, że podchodzimy do Liepaji. W odpowiedzi dostajemy polecenie, by iść poza torem. Za jakiś czas staje się jasne dlaczego – z portu wychodzi duży masowiec i idzie torem w morze.

 

Obraz zawierający woda, pojazd, łódź, transport

Opis wygenerowany automatycznie

 

Przed główkami portu meldujemy się do port control i dostajemy zgodę na wejście do portu. Po minięciu główek kierujemy się do mariny usytuowanej w Kanale Handlowym (Tirdzniecības kanāls) łączącym Jezioro Lipawskie z morzem (kanał wykopany w 1697r.). Idziemy wąskim Kanałem Handlowym mijając zacumowane przy nadbrzeżach statki, kutry rybackie (w tym jeden polski, z Kołobrzegu) oraz okręty łotewskiej marynarki wojennej (Latvijas Jūras spēki): niszczyciele min typu Tripartite (przekazane przez Holandię) M-04 "Imanta", M-05 "Viesturs", M-07 "Visvaldis" oraz M-08 "Rūsiņš" a następnie okręt pomocniczy A-53 "Virsaitis" (ex norweski "Vale").

 

Obraz zawierający statek, woda, jezioro, latarnia morska

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający statek, transport, na wolnym powietrzu, statek wodny

Opis wygenerowany automatycznie

 

Po ponad 40 godzinach żeglugi cumujemy przy nadbrzeżu, tuż przy moście (podczas manewrów pełnię rolę sternika). Razem z Mateuszem załatwiamy formalności w bosmanacie, opłacamy postój i mamy dostęp do pryszniców. Po kąpieli, ubrani w barwy narodowe z okazji święta 11 listopada, robimy zbiórkę i wspólne zdjęcie. Wysyłam je na FB, na grupę Gedanian, by pokazać, że my, w odległej Lipawie również pamiętamy o święcie narodowym. Umawiamy się, że dajemy sobie 5 godzin na zwiedzanie miasta i posiłek na mieście. W podgrupach udajemy się zwiedzać Lipawę.

 

Czy Lipawa jest faktycznie dla nas tak daleka i egzotyczna? Lipawa przecież leży na tym samym południku, co Warszawa. Po drugim rozbiorze Lipawa była jedynym portem morskim Rzeczpospolitej. Z Lipawą związanych jest wielu Polaków. W Lipawie między innymi do gimnazjum chodził pierwszy Prezydent odrodzonej Polski, Gabriel Narutowicz. Absolwentem tego liceum był Jan Piłsudski, brat marszałka Józefa Piłsudskiego. W tym mieście urodził się Julian Rummel, inżynier budowy okrętów, jeden z najwybitniejszych polskich ludzi morza, pionier idei budowy Gdyni, organizator i pierwszy dyrektor "Żeglugi Polskiej". Tutaj mieszkał Mieczysław Surzyński, najwybitniejszy polski kompozytor muzyki organowej i wirtuoz organowy (jego imię nosi Międzynarodowy Festiwal Organowy w Lipawie). To, że Lipawa jest portem handlowym, zawdzięcza inżynierowi Janowi Heydatelowi największemu w carskiej Rosji autorytetowi w dziedzinie budowy portów, którego ekspertyza zważyła na decyzji, że właśnie tu powstanie duży port morski. Zatem, jak widać, Lipawa ma silne związki z polską historią i kulturą. Nie powinno to nas dziwić. Przecież razem tworzyliśmy wielokulturowe i wielonarodowe państwo, zwane Rzeczpospolitą.

 

Lipawa ma niską zabudowę. Są to domy 2-, 3- i 4-ro piętrowe. Zabudowa luźna, z raczej przestronnymi ulicami. Głównymi ulicami kursują tramwaje. Mijamy pseudoklasycystyczną bryłę gmachu głównego Uniwersytetu. W zabudowie miasta zwraca uwagę duża ilość domów drewnianych, gdzie wiele z nich jest ładnie odrestaurowanych. Bez wątpienia są zabytkowe i mogą pochodzić z jeszcze XIX wieku. Są też kamienice secesyjne i z początków XX wieku. Ale również i współczesne budynki, w tym bloki mieszkalne z lat 60-tych i 70-tych. Ale na szczęście nie zdominowały one wyglądu miasta. Obok domów odnowionych, odrestaurowanych, przyciągających wzrok stoją także domy ewidentnie wymagające natychmiastowego i gruntownego remontu.

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, niebo, Sąsiedztwo, budynek

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, tekst, budynek, miasto

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, budynek, niebo, Pałac

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, okno, niebo, budynek

Opis wygenerowany automatycznie

 

Zaglądamy do hali targowej z 1910 roku. Ciekawa kratownicowa konstrukcja dachu. W hali są liczne stoiska z artykułami spożywczymi. Kupuję tam łotewski specjał, wyrób regionalny – pikantną, suchą, grubą kiełbasę dojrzewającą, z kawałkami słoniny. Kiełbasa jest tak twarda, że nawet krojenie ostrym nożem wymaga sporego wysiłku. Po wyjściu z hali targowej mijamy katedrę św. Józefa, która niestety jest zamknięta. Idziemy więc dalej uliczkami oglądając zróżnicowaną zabudowę. Na obiad zatrzymujemy się w sympatycznej restauracji w bardzo ładnym drewnianym domku, która nazywa się „Kapteinis” (czyli „Kapitan”).

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, niebo, budynek rządowy, Pojazd lądowy

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający scena, rynek, Handel detaliczny, Handel

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, miejsce modłów, kościół, niebo

Opis wygenerowany automatycznie

 

W Lipawie wszędzie wywieszone są flagi łotewskie: na budynkach, na masztach w ogródkach, na tramwajach. Wiele osób ma wpięte w ubranie wstążki w barwach narodowych. Jesteśmy bowiem na Łotwie podczas okresu świat narodowych. Piszę w liczbie mnogiej „świąt”, gdyż 18 listopada to na Łotwie Święto Niepodległości, które jest obchodzone bardzo hucznie. Ale świętowanie zaczyna się wcześniej, już 11 listopada, którego to dnia jest obchodzony Dzień Bohaterów Łotewskich, którzy polegli broniąc ojczyzny. Stąd taka gala flagowa, którą także będziemy widzieli w Windawie.

 

Wracamy na statek. Ponieważ już wszyscy wrócili z miasta, wychodzimy z portu nieco wcześniej niż pierwotnie planowaliśmy. Tym razem ja wykonuję manewr odejścia, mając pod moją komendą Tomka przy sterze. Oczywiście Mateusz i Andrzej są w pogotowiu by skorygować ewentualne błędy. Ale odejście wykonuję sprawnie i bez problemów. Po odejściu od nadbrzeża prowadzę statek kanałem portowym. Jest już godzina 1800 lokalnego czasu, więc jest już całkowicie ciemno. Wychodzimy z kanału i wchodzimy do awanportu. Tor wodny jest oczywiście oznaczony bojami i światłami, ale trzeba bardzo uważać. Wychodzimy przez główki portu na pełne morze. Idziemy torem podejściowym i za trzecią bramką skręcamy w prawo i schodzimy z toru. Ponieważ wieje wiatr o prędkości 18 węzłów, stawiamy foksztaksla i grotsztaksla. Idziemy w nocy na północ, do Windawy, drugiego łotewskiego portu w naszym rejsie.

 

Dzień 4 – 12.11.2024 (wtorek)

Wachtę nadzorczą kończę o godzinie 0200 i kładę się do koi spać, ale nie na długo, bo wstaję o 0630 na śniadanie. Zbliżamy się do Windawy (po łotewsku: Ventspils). W pewnym momencie mijamy pnie drzew unoszące się na wodzie. Są jednakowej grubości i długości. Zapewne spadły z jakiegoś statku podczas transportu. Boja bezpiecznej wody oznaczająca początek podejścia do portu jest już niedaleko. Z Mateuszem dzwonimy do zarządu portu aby uzyskać zgodę na zacumowanie w kanale portowym, na wysokości starego miasta. Przedstawiamy się jako żaglowiec szkolny. Rozmówca pyta nas o długość i zanurzenie statku oraz ilość osób na pokładzie. Zrozumiał, że na pokładzie jest 70 osób. Prostujemy, że nie 70 ale siedemnaście, jeden-siedem. Po chwili konsultacji po stronie rozmówcy dostajemy info, że nie możemy cumować w kanale przy starym mieście. Będąc już na podejściu do portu zgłaszamy się do VTS. Tam już o nas wiedzą i po konsultacji z port control dostajemy do zacumowania miejsce w marinie, obok statków pilotowych.

 

Obraz zawierający statek, osoba, ubrania, transport

Opis wygenerowany automatycznie

 

Wchodzimy do portu idąc torem i kierując się nabieżnikami. Wejście do mariny prowadzi przez wąski kanał odchodzący od głównego kanału portowego. Wiedzie on do basenu rybackiego. Tam w jednej części basenu jest marina z budynkiem z sanitariatami. Dwa inne boki prostokątnego basenu zajmują kutry rybackie oraz magazyny ryb i sprzętu rybackiego. Czwarty bok to opuszczone i zrujnowane budynki przemysłowe, już porośnięte tu i ówdzie małymi drzewkami. Sceneria jak z filmu postapokaliptycznego. Cumujemy do wysokiego nadbrzeża. Idę do bosmana mariny gdzie dopełniamy formalności związanych z postojem. Mimo połowy listopada marina jest czynna. Mamy dostęp do czystych sanitariatów, a na kei do wody i prądu.

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, niebo, łódź, statek

Opis wygenerowany automatycznie

 

Po jakimś czasie na statek przybywa para funkcjonariuszy łotewskiej straży granicznej i sprawdzają nasze dowody osobiste zgodnie z listą załogi. Weryfikacja załogi przebiega szybko i sprawnie. Życząc nam miłego pobytu opuszczają statek.

 

Po obiedzie idziemy zwiedzać Windawę. Po wyjściu z mariny podążamy deptakiem wzdłuż głównego kanału portowego. Jako element dekoracyjny stoją tu prawdziwe boje torowe, boje bezpiecznej wody czy też odosobnionego niebezpieczeństwa i znaki kardynalne (wycofane z eksploatacji, stoją na deptaku jako dekoracja). Mają kilka metrów wysokości, jak to boje morskie. Kawałek dalej , na skwerku, widzimy ustawiony stary statek pilotowy. To wszystko buduje morski klimat miejsca. Idąc dalej wzdłuż kanału dochodzimy do zamku. Jest to stary krzyżacki zamek, ale z tych mniejszych. Mimo, że nie jest to duży zamek, doskonale wpisuje się on w panoramę miasta, gdyż zabudowa miejska jest niska. Zapuszczamy się w uliczki starego miasta. Przy uliczkach stoją ładne, zadbane kamieniczki lub drewniane domki. Wiele z nich bez wątpienia pamięta jeszcze XIX wiek. Nieliczne nowe budynki nawiązują architekturą do otoczenia. Miasto prezentuje się bardzo ładnie, jest zadbane i czyste. Z architektury, natężenia ruchu ulicznego, układu uliczek Windawa bardzo mi przypomina małe miasteczka szwedzkie, które miałem okazję odwiedzić.

 

Obraz zawierający niebo, na wolnym powietrzu, ziemia, chmura

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający niebo, na wolnym powietrzu, łódź, ziemia

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, budynek, drzewo, niebo

Opis wygenerowany automatycznie

 

Niedaleko rynku stoi nowoczesny budynek biblioteki miejskiej. Przed biblioteką stoi pomnik żołnierza w płaszczu. Zwraca uwagę czapka budionówka oraz widniejąca na pasie gwiazda. Sprawdzam czyj to pomnik. Przedstawia on Janisa Fabriciussa. Był to łotewski komunista, jeden z dowódców Armii Czerwonej, od grudnia 1918 do lutego 1919 wojskowy komisarz 2 Nowogrodzkiej Dywizji Strzelców, biorącej wówczas udział w ofensywie Armii Czerwonej na Łotwę. Zastanawiające, czemu w niepodległej Łotwie stoi pomnik osoby, która chciała zniszczyć jej niepodległość? Sprawdzam w Internecie. Okazuje się, że na temat przeniesienia tego pomnika do muzeum już od dłuższego czasu toczy się dyskusja między różnymi organizacjami a radą miasta. Jak widać, póki co bez rozstrzygnięć.

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, budynek, niebo, Sąsiedztwo

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, samochód, okno, Pojazd lądowy

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, niebo, tekst, budynek

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, niebo, budynek, ziemia

Opis wygenerowany automatycznie

 

Na rynku wstępujemy do kawiarni na piwo lub kawę (wg indywidualnego wyboru). Potem ruszamy już po zmroku w drogę powrotną na statek. Ale idziemy inną drogą, by zobaczyć inne części miasta. Tym razem idziemy ulicami ze współczesna zabudową. Stoją tam domy mieszkalne z lat 60-tych i 70-tych. Wyglądają tak samo, jak wszystkie bloki z tego okresu. Ale od ulicy odchodzą małe zabytkowe uliczki, z brukiem z kocich łbów, przy których stoją domy, głównie drewniane. Wszystkie są bardzo ładnie utrzymane. Windawa w mojej opinii prezentuje się lepiej, niż Lipawa.

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, budynek, niebo, okno

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, niebo, budynek, drzewo

Opis wygenerowany automatycznie

 

Prognoza pogody zapowiada jej pogorszenie od czwartku (ma być silny wiatr). Wychodzimy więc z Windawy jeszcze dzisiaj. O 1730 oddajemy cumy i wychodzimy w morze w drogę powrotną. Idziemy w kierunku Zatoki Gdańskiej. Przed nami około 50 godzin żeglugi. Zobaczymy w jakim stopniu pogoda będzie dla nas łaskawa. Czy będzie spokojna żegluga, czy też dostaniemy w kość?

 

Z portu w Windawie wychodzimy po ciemku, nawigując według świateł toru wodnego oraz patrząc wstecz na nabieżniki. Przed boją bezpiecznej wody schodzimy z toru i obieramy kurs na południe. Póki co wiatr jest słaby i mamy spokojną żeglugę.

 

Dzień 5 – 13.11.2024 (środa)

Dzisiaj cała doba w drodze. Życie na Gedanii toczy się w rytmie posiłków i wacht. Załoga pełni wachty (rodzaj służby): nawigacyjne, kambuzową (gospodarczą) i bosmańską. Wachta nawigacyjna trwa 4 godziny i podczas niej wskazana wachta (w znaczeniu grupy osób) kieruje statkiem, prowadzi nawigację, obserwuje morze. Wachta gospodarcza polega na przygotowywaniu posiłków, ich serwowaniu i sprzątaniu po nich, a także na sprzątaniu przestrzeni wspólnej statku oraz sanitariatów. Wachta ta trwa od godziny 1600 jednego dnia do godziny 1600 następnego dnia. Wachta bosmańska trwa od godziny 0800 do 2000. Jest ona do dyspozycji bosmana, do prac mających na celu utrzymanie sprawności technicznej statku (pomoc przy naprawach) i czystości pokładu. To ta wachta np. poleruje dzwon statkowy, by się błyszczał jak lustro. Tak więc każdy ma jakieś zajęcie. Ale bez problemu można znaleźć czas na drzemkę, by odespać nocną wachtę, albo też porozmawiać w mesie z innymi członkami załogi. Życie na statku toczy się własnym, nieśpiesznym rytmem.

 

Obraz zawierający woda, chmura, na wolnym powietrzu, niebo

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający statek, na wolnym powietrzu, niebo, żeglowanie

Opis wygenerowany automatycznie

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, woda, chmura, niebo

Opis wygenerowany automatycznie

Zdjęcie: Zbyszek Wrona

 

Do wieczora prędkość wiatru utrzymuje się na poziomie 10-15 węzłów. Jedziemy więc na silniku oraz grotsztakslu i foksztakslu. Cały dzień jest raczej ciepło, ale poranek jest pochmurny. Około południa otwiera się nad nami niebieskie niebo i piękne słońce. Ale w około nas jest dużo chmur. Wygląda, jakbyśmy znajdowali się w oku cyklonu, póki co – bezwietrznego cyklonu. Na horyzoncie po lewej burcie widzimy wał, a raczej ścianę bardzo ciemnych chmur, ponad którą przelewa się warstwa białych chmur. Widok wspaniały i zarazem groźny. Ale na szczęście nic złego dla nas z tego nie wynikło. Wciągu dnia mijamy się z kilkoma statkami. Oprócz tego nic się ciekawego na morzu nie dzieje. Ponieważ w nocy od 0200 do 0800 mam wachtę nadzorczą, kładę się spać o 1900, zaraz po kolacji.

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, niebo, woda, osoba

Opis wygenerowany automatycznie

 

Dzień 6 – 14.11.2024 (czwartek)

Wachtę nadzorczą rozpoczynam o 0200. Budzę się jednak wcześniej, niż planowałem, gdyż statkiem mocno buja. Kilka minut przed godziną drugą idę do sterówki. Prędkość wiatru wynosi teraz już 20-25 węzłów, a fala ma około dwóch metrów. Idziemy bajdewindem, czyli pod wiatr i stąd są te przechyły. Mijamy się z kilkoma statkami. Po zmianie wachty nawigacyjnej, po godzinie 0400, prędkość wiatru ponownie wzrasta osiągając w porywach 30-32 węzły. Również wzrosła wysokość fal i teraz wynosi około 3 metry. Dogoniło nas to pogorszenie pogody, przed którym uciekaliśmy od wyjścia z Windawy. Do tego dołączył się jeszcze deszcz padający poziomo przy tym wietrze.

 

Na moment wychodzę z Łukaszem ze sterówki do kokpitu, aby wybrać szoty foksztaksla. Mimo grubego polaru, czapki i sztormiaka z kapturem, po 5 minutach przebywania na zewnątrz ręce mam zgrabiałe z zimna. Do tego na mokrym pokładzie jest ślisko , a fala rzuca statkiem. Z przyjemnością wracamy do ciepłej i suchej sterówki.

 

Nadeszła pora śniadania. O planowanych naleśnikach można w tych warunkach zapomnieć. Trzymamy swoje talerze, ale i tak przy większym i gwałtownym przechyle wszystkie talerze lądują przetasowane przy krawędzi stołu (tam jest pionowa listwa zapobiegająca spadnięciu naczyń na podłogę). Potem każdy w tym stosiku talerzy i ich zmieszanych zawartości wygrzebuje swój talerz i swoją kanapkę. Cała sztuka polega też na tym, by dopasować do odnalezionej swojej kanapki swój plasterek pomidora czy też mozzarelli. A mogą one leżeć kilka warstw niżej niż się spodziewamy.

 

Podczas śniadania wyjątkowo duża fala wchodzi na pokład dziobowy i zalewa całą nadbudówkę mesy, która jest ponad 2-3 metry od linii wody. Przez okna mesy widzimy tylko zielona toń. Jesteśmy przez moment w oceanarium!!!

 

Po śniadaniu, o godzinie 0800 kończę swoją wachtę nadzorczą. Kładę się do koi, aby odespać nocną wachtę. Jednakże długo patrzę przez bulaj na rozbujane morze. Co jakiś czas za oknem mam akwarium, gdy bulaj jest całkowicie pod wodą. Wstaję po krótkiej drzemce. Życie na statku toczy się swoim zwykłym rytmem, mimo dużych przechyłów. Jedyna różnica jest taka, że jeśli pogoda się nie poprawi, to na morzu nie będzie obiadu ale będziemy jechali na suchym prowiancie, a ciepły obiad będzie dopiero w porcie. A naszym celem jest Gdańsk.

 

W trakcie żeglugi, im bliżej Zatoki, tym precyzyjniej możemy oszacować czas przybycia do portu. Z obliczeń wychodzi, że w Gdańsku będziemy między godziną pierwszą a druga w nocy. To jest bez sensu. Decydujemy więc, że idziemy do Helu, bo tam możemy dotrzeć już wieczorem, a nie w środku nocy.

 

Wchodząc w strefę VTS Zatoka dokonuję naszego zgłoszenia. Będę samodzielnie wchodził i cumował w Helu. Mijając cypel helski zarządzam zrzucenie i sklarowanie żagli. Do południowego znaku kardynalnego przed portem Hel dochodzimy na silniku. Załoga przygotowuje cumy i wykłada obijacze na burtę. Wchodzę do portu. Ponieważ to moje pierwsze samodzielne manewry cumowania, jestem całkowicie skupiony na manewrze. Obok mnie jest jednak Mateusz i Andrzej by w razie problemów wspomóc mnie. Do awanportu wchodzę na małej naprzód i wytracam prędkość. Przy końcu awanportu mijam główkę pirsu i skręcam mocno w prawo. Statek prawie się zatrzymuje i na małej wstecz, ze sterem na „zero” zaczynam iść wstecz, korygując kierunek ruchu sterem strumieniowym. Gdy rufa dochodzi do nadbrzeża desant wyskakuje na nadbrzeże i zakłada cumę rufową na polerze. Sterem strumieniowym dostawiam dziób w kierunku nadbrzeża i teraz desant obkłada na drugim polerze cumę dziobową. Korygując lekko silnikiem naprzód/wstecz statek ustawia się równolegle do nadbrzeża, w odległości około 2 metrów od niego. Dopychający wiatr robi swoje i statek delikatnie dokleja się na obijaczach do nadbrzeża. Klar na cumach i tak stoimy. Jest godzina 2020 , gdy po 50 godzinach żeglugi kończymy manewry.

 

Wreszcie jest czas na prysznic, a potem cała załogą idziemy do Kuttra (Morgan jest już zamknięty). Po kolejce rumu (fundatorem jest kolega, który ze względu na grypę nie popłyną na rejs) i w moim przypadku – po zupie rybnej, wracamy na jacht. Resztę wieczoru spędzamy na pokładzie, w mesie naszego statku.

 

Dzień 7 – 15.11.2024 (piątek)

Dzisiaj śniadanie jest później, o godzinie 0900. O godzinie 0800 razem z Agnieszką podnosimy banderę (ja podnoszę banderę, a Agnieszka wybija 4 szklanki). Reszta załogi (oprócz wachty gospodarczej) jeszcze śpi i schodzi się dopiero na śniadanie. Ranek jest zimny, słoneczny i bardzo wietrzny. Widać, że przechodzi tutaj front pogodowy.

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, niebo, statek, łódź

Opis wygenerowany automatycznie

Zdjęcie: Wojtek Rybak

 

Po śniadaniu, około godziny 1030 wychodzimy z Helu. Na żaglach idziemy w kierunku Sopotu. Ale przed TSS wiodącym do Gdańska robimy zwrot i zaczynamy iść do Gdyni. My idziemy do wejścia południowego, a do wejścia głównego, do portu wojennego na Oksywiu idzie kursem równoległym niszczyciel min typu „Kormoran”. Niestety, jest na tyle daleko, że nawet przez lornetkę nie jestem w stanie odczytać jego numeru burtowego. Więc nie mogę zidentyfikować, jaki to jest dokładnie okręt.

 

Wchodzimy do portu i cumujemy w Marinie Yacht Park. Ze względu na trudne warunki cumowania (ciasno i wiatr) podejście i cumowanie robi Andrzej. Po zacumowaniu załatwiamy u bosmana formalności związane z postojem. Następnie zajmuję się papierologią: podsumowuję w dzienniku pokładowym przebyte mile i czas żeglugi a następnie uzupełniam opinie z rejsu tymi informacjami.

 

Obraz zawierający na wolnym powietrzu, łódź, statek, niebo

Opis wygenerowany automatycznie

 

Po obiedzie Agnieszka załatwia nam wejście na stojącego nieopodal „Zawiszę Czarnego”. Idziemy naszej załodze pokazać ten żaglowiec, na którym spędziliśmy wiele godzin na morzu. Po wejściu na pokład okazuje się, że bosmanem obecnie urzędującym na „Zawiasie” jest Rafał, który był bosmanem na „Pogorii” podczas naszego zeszłorocznego rejsu na tym żaglowcu. Świat jest jednak mały! Przechodząc przez kolejne miejsca, Agnieszka opowiada jak się obsługuje „Zawiasa”, co gdzie jest i do czego służy. Jej opowieść uzupełniam swoimi uwagami oraz tłem historycznym opowiadając m.in. o pierwszym „Zawiszy Czarnym”, o generale Zaruskim, o obecnym „Zawiszy” i jego pierwszym dowódcy, legendarnym podwodniku, komandorze Bolesławie Romanowskim. Po wycieczce, która miała dla mnie charakter wspomnieniowy, wracamy na Gedanię. Żegnamy Andrzeja, Marka i Marcina, którzy muszą wyjechać wcześniej.

 

Dzień 8 – 16.11.2024 (sobota)

Sobota jest ostatnim dniem naszego rejsu. Po śniadaniu sprzątamy cały statek. Pakujemy się. Po zakończeniu prac w kokpicie jest ostatnia zbiórka całej załogi i rozdanie opinii rejsowych. Jeszcze pożegnania na kei i idziemy na dworzec, skąd jedziemy do domu. Trzeba wracać do prozy lądowego życia.

 

Informacja o rejsie:

Termin:             9-16 listopada 2024r.

Jacht:                 s/y Gedania , załoga 17 osób

Ilość przebytych mil:   596 Mm

Ilość godzin żeglugi:    123 h

 

Załoga:

Mateusz (kapitan)

Sławek (z-ca kapitana, kapitan stażysta)

Andrzej (bosman, gospodarz statku)

Jarek (starszy oficer)

 

Wachta 1: Zbyszek (oficer), Agnieszka D., Marek, Łukasz

Wachta 2: Tomek (oficer), Arek, Marcin

Wachta 3: Paweł S. (oficer), Adam, Rafał

Wachta 4: Agnieszka G (oficer), Paweł J., Wojtek

 

Obraz zawierający ubrania, osoba, na wolnym powietrzu, grupa

Opis wygenerowany automatycznie

 

 

Obraz zawierający mapa, tekst, atlas

Opis wygenerowany automatycznie