W tym roku, w sierpniowo-wrześniowym rejsie postanowiliśmy spenetrować zakamarki zachodniego Bałtyku, oczywiście tyle, ile się da spenetrować w trakcie tygodniowego rejsu. Aby było bliżej tego akwenu, wyczarterowaliśmy jacht z Rostocku, a dokładniej – z Warnemünde. Planujemy dojść do samego zachodniego końca Bałtyku, do Flensburga. Oczywiście plany planami, ale i tak jak zwykle ostatnie słowo będzie należeć do pogody.
Dzień 1 – 24.08.2024 (sobota)
O godzinie 0600 rano ruszamy z Warszawy. Kierujemy się do Szczecina. Tam od nas dołącza Rafał z Jankiem i poza tym w centrum handlowym, w supermarkecie, robimy uzupełniające zakupy spożywcze. Uzupełniające, czyli świeże produkty, gdyż produkty trwałe i przemysłowe kupiłem wcześniej w Warszawie. Po zrobieniu zakupów każdy z naszych dwóch samochodów, którymi podróżujemy jest wypakowany bagażami i zakupami rejsowymi. Ze Szczecina ruszamy w dalszą drogę w kierunku Rostocku, do Warnemünde, do mariny Hohe Düne.
Docieramy na miejsce około 1800 i przystępujemy do odbioru jachtu. I tu niespodzianka. Wg umowy czarteru powinniśmy mieć jacht Dehler Varianta 37, a otrzymujemy Dehler 38 SQ. Wymiary kadłuba praktycznie takie same, taka sama ilość koi, ale Dehler 38 SQ ma wyższy maszt. W przypadku zamówionej pierwotnie jednostki miałem pewność, że z bezpiecznym zapasem przejdziemy pod Fehmarnbrücke. Na szczęście w dokumentach przejmowanego jachtu jest podana jego wysokość od linii wodnej do topu masztu. Po przeliczeniu wymiarów okazuje się, że w dalszym ciągu możliwe jest przejście pod mostem, ale zapas prześwitu zmalał do 2 metrów. Formalności i odbiór jachtu przebiegają sprawnie i o 1900 jacht jest już nasz. Wnosimy na pokład zakupy oraz nasze bagaże i rozkładamy to wszystko po jaskółkach, bakistach, szafkach.
Robię jeszcze odprawę bezpieczeństwa, ma miejsce dopasowanie kamizelek oraz szelek i po szybkiej kolacji kładziemy się spać. Wszyscy jesteśmy bowiem zmęczeni po wczesnej pobudce i podróży, która liczyła prawie 900 km.
Dzień 2 – 25.08.2024 (niedziela)
Dzisiaj nie wyjdziemy w morze. Cały dzień będziemy stać w porcie, gdyż mamy sztorm. Porywy wiatru osiągają 7-8 B i tak ma być przez cały dzień. W porcie wiatr gwiżdże na wantach jachtów. Żadna z załóg, która wczoraj przejęła jacht, nie wypłynęła i pozostała w porcie. Postanawiamy więc spędzić dzień na zwiedzaniu, bo oprócz silnego wiatru mamy również piękną, słoneczną pogodę. Chcemy więc odwiedzić Rostock, hanzeatyckie i uniwersyteckie miasto Rostock.
Po późnym śniadaniu idziemy do promu i przeprawiamy się nim na drugą stronę kanału portowego, który jest ujściem rzeki Warnow. W Warnemünde cumują duże wycieczkowce. Promem przepływany pod dziobem jednego z nich. Niedziela to dzień zmiany turnusów. W terminalu obsługującym wycieczkowce widzimy więc duże kolejki turystów czekających na zaokrętowanie na swój wycieczkowiec.
Idziemy na pobliską stację kolejową i podmiejskim pociągiem jedziemy do Rostocku. Przejazd zajmuje około 20 minut. Dworzec główny w Rostocku jest mały, o klasycystycznej bryle budynku. Po wyjściu z dworca idziemy do odległego o około1,5km starego miasta. Idziemy małymi uliczkami, po których obydwu stronach stoją domki jednorodzinne, przypominające mi zabudowę kuracyjną Ustki. Dochodzimy do Kröpeliner Strasse, głównego deptaka miejskiego. Po obydwu stronach stoją zadbane kamieniczki z XVIII-XIX wieku, a niektóre nawet są starsze. Na chwilę skręcamy w boczną uliczkę i podziwiamy kościół Mariacki (Marienkirche) z 1256 roku. Niestety tyko z zewnątrz, gdyż kościół jest zamknięty.
Idąc dalej deptakiem dochodzimy do obszernego Nowego Rynku (Neuer Markt), przy którym stoi ratusz. Mijając ratusz wchodzimy do najstarszej części Rostocku. Jest to jednak tylko historyczny obszar, bez starej, historycznej zabudowy. Prawie wszystkie domy są współczesne. Jest to efekt dużych zniszczeń miasta spowodowanych nalotami alianckimi w 1942 i 1945 roku. Dochodzimy do Starego Rynku (Alter Markt), wokół którego stoją same współczesne domy oraz zabytkowy kościół św. Piotra (Peterkirche). Jest on jedną z charakterystycznych budowli Rostocku. W kościele podziwiamy obraz Lucasa Cranacha „Ostatnia wieczerza”. W kościele tym są także pochowani rodzice feldmarszałka Prus, von Blüchera dowódcy armii pruskiej w bitwach pod Waterloo i Lipskiem.
Z kościoła idziemy w kierunku rzeki i siadamy w restauracji specjalizującej się w daniach rybnych, nad brzegiem rzeki Warnow. Bardzo miłe miejsce z sympatyczną obsługą i dobrym jedzeniem.
Po posiłku wracamy uliczkami starego i nowego miasta na dworzec kolejowy i wracamy do mariny. Na jacht docieramy o zachodzie słońca.
Dzień 3 – 26.08.2024 (poniedziałek)
Dzisiaj wiatr osiąga w porywach nie więcej niż 5 B więc wychodzimy z portu. Prognoza w ciągu całego dnia przewiduje stabilny wiatr o sile 4-5 B. Pobudka więc o godzinie 0700, poranna toaleta i jesteśmy gotowi do wyjścia. Czekamy jeszcze chwilę, aż odcumują i wyjdą dwa sąsiadujące jachty. Wychodzimy i my. Najpierw idziemy wzdłuż toru podejściowego do portu, po jego zewnętrznej, wschodniej stronie. Przy drugiej parze boi torowych przecinamy tor i zaczynamy iść na zachód. Do Burgtiefe na wyspie Fehmarn. Cały czas idziemy pełnym bajdewindem przy wietrze 5B i fali 1-1,5m przy niebieskim, słonecznym niebie. Wspaniała żegluga, w niewielkim przechyle. I szybka: robimy na żaglach 8 -9 węzłów.
Pod koniec dzisiejszego przelotu wiatr nieco cichnie, do 3-4 B. Ostatnie kilka mil przed Burgtiefe robimy już na silniku, gdyż wiatr skręcił i wieje nam prosto w dziób. Wejście do mariny wymaga podążania wąskim torem między mieliznami. Jest on dobrze oznaczony bojami, ale nie mają one świateł. Więc wejście w nocy jest mocno niepolecane. Marina w Burgtiefe jest dużą i nowoczesną. Na stronie internetowej mariny jest aktualizowana na bieżąco mapa wskazująca wolne miejsca przy pomostach, ale w rzeczywistości widzimy, że te zaznaczone jako wolne są w rzeczywistości oznaczone czerwonymi tabliczkami. Na stronie mariny jest także podane, że wolne miejsca są oznaczone zielonymi tabliczkami. Czyli jest rozdźwięk między rzeczywistością, a światem wirtualnym. Szukamy więc miejsca z zieloną tabliczką. Dopiero przy czwartej kei znajdujemy wolne miejsce. Wchodzimy tam i cumujemy między dalbami. Opłata za cumowanie dokonywana jest kartą płatniczą na stronie internetowej mariny (podając numer miejsca cumowania, nazwę jachtu i jego wymiary). W odpowiedzi dostaje się maila potwierdzającego dokonanie opłaty i zawierającego kody dostępowe do sanitariatów.
W Burgtiefe cumuje wiele jachtów. Jest dobre zaplecze sanitarne, kilka małych barów i sklep z pamiątkami. Ale poza mariną w tym miejscu jest tylko jeszcze hotel (trzy 10-cio piętrowe punktowce) oraz jeden sklep i kilka stoisk z pamiątkami oraz kempingi. Ten sklep jest już zamknięty, więc nie zrobiliśmy zakupów uzupełniających. Najbliższy sklep jest w Burg auf Fehrman, miasteczku po drugiej stronie zatoki, drogą lądową oddalonym o 5 km. Nie ma sensu tam podróżować. Po całodziennym bujaniu i przewiani wiatrem na spokojnie robimy więc kolację, którą spożywamy w kokpicie. O 2100 chcemy pójść jeszcze na deser do kawiarenki w marinie, ale jest ona zamknięta. W marinie czynny jest jedynie pizzomat!
Dzień 4 – 27.08.2024 (wtorek)
Poranek wita nas słońcem i brakiem wiatru. Po pobudce o 0700, z portu wychodzimy około 0800. Wychodzimy z zatoki idąc ponownie torem oznakowanym bojami i następnie idziemy w kierunku mostu (Fehmarnbrücke) łączącego wyspę Fehmarn ze stałym lądem. Wysokość naszego jachtu od powierzchni wody do topu masztu wynosi 17,5m. Doliczając z zapasem wysokość anteny VHF, daje to łącznie 19m. Według locji prześwit mostu wynosi 21m. Tę wartość potwierdza wodowskaz umieszczony na filarze mostu. Przechodzimy więc pod nim bez problemu. Ale z kokpitu wszystko wygląda tak, jakby maszt prawie dotykał mostu.
Po minięciu mostu idziemy jeszcze torem wodnym na silniku. Na wysokości Heiligenhafen planujemy postawić żagle, ale praktycznie nie ma wiatru. Więc dalszą drogę do Zatoki Kilońskiej pokonujemy na silniku. Przez całą drogę nie ma wiatru i ani jednej chmurki na niebie. Opływamy poligon morski i wpływamy do Zatoki Kilońskiej. Mijamy mauzoleum marynarki (Marine-Ehrenmal) w Laboe i stojący tam na plaży, jako pomnik, okręt podwodny U-995. Idziemy zewnętrzną strona toru wodnego. Na torze panuje spory ruch statków zmierzających do albo od śluz Kanału Kilońskiego w Holtenau.
Zdjęcie: Rafał Czeczótka
Niebawem wchodzimy do mariny Baltic Bay w Laboe. Od razu wiem w którym miejscu cumować, gdyż jeszcze na morzu poprzez aplikację zarezerwowałem wolne miejsce i dokonałem płatności. U hafnmeistera zostało tylko pobrać karty dostępowe do sanitariatów.
Po zacumowaniu i sklarowaniu jachtu oraz odebraniu kart do sanitariatów idziemy na obrzeża Laboe, do supermarketu, aby uzupełnić zakupy spożywcze. Idziemy małymi uliczkami, między domkami jednorodzinnymi. Robimy w supermarkecie zakupy. Ponieważ do portu jest około 3 km, więc spacer z dużymi zakupami (przede wszystkim kilka zgrzewek wody) nie byłby wygodny. Do portu wracamy więc autobusem miejskim.
Po kolacji i prysznicach chcemy wstąpić jeszcze do kawiarni w marinie na deser, ale niestety już ją zamykają, więc wieczór spędzamy na jachcie.
Dzień 5 – 28.08.2024 (środa)
Dzisiaj wstajemy pół godziny później niż w poprzednich dniach. Po śniadaniu idziemy do muzeum marynarki i zwiedzamy okręt U-995 – niemiecki okręt podwodny klasy VII C. Okręty tej klasy stanowiły trzon niemieckich sił podwodnych podczas Bitwy o Atlantyk w czasie II wojny światowej. Ten okręt jest jednym z trzech tego typu, które zachowały się na świecie do obecnych czasów w tak dobrym stanie. Zwiedzenie okrętu polega na przejściu wewnątrz całego okrętu, od rufy do dziobu, przez wszystkie przedziały. Niestety, z centrali okrętu nie można wejść do góry do kiosku, ale za to można popatrzeć przez peryskop. Dopiero wizyta we wnętrzu okrętu może dać wyobrażenie, jak ciężkie były warunki służby na okrętach podwodnych w czasie II wojny światowej.
W drodze powrotnej z muzeum kupujemy jeszcze pamiątki w sklepikach przy promenadzie nadmorskiej.
Z mariny wychodzimy około 1130. Jest piękna pogoda: słońce i umiarkowany wiatr. Po wyjściu z Zatoki Kilońskiej w oddali mijamy duński żaglowiec, bark „Artemis” idący do Kilonii pod pełnymi żaglami. Niedługo potem bardzo blisko nas przechodzi okręt niemieckiej marynarki wojennej, niszczyciel min „Datteln“ (numer burtowy M1068) klasy Frankenthal.
Zdjęcie: Rafał Czeczótka
Po kilku godzinach wspaniałej, szybkiej żeglugi pod pełnymi żaglami zbliżamy się do duńskiego Bagenkop. Na podejściu do portu spotykamy kolejny piękny żaglowiec, holenderski szkuner gaflowy „Abel Tasman” idący pod pełnymi żaglami. Wspaniały widok, tym bardziej, że mijamy się w niewielkiej odległości.
Wchodzimy do Bagenkop i jesteśmy już w Danii. Port jachtowy nie jest mały. Jest kilka długich pomostów i stoi tam już sporo jachtów. Port otoczony jest czerwonymi domami letniskowymi. Oprócz sanitariatów, w porcie jest jeszcze kafeteria, restauracja i sklep. Port jachtowy koncentruje całe życie w Bagenkop. W samej miejscowości nic się nie dzieje. Bagenkop to mała miejscowość, jedna główna droga zaczynająca się w porcie rybackim i wiedzie w głąb wyspy Langeland, a dalej przez most na wyspę Fiona, do odległego o 85 km Odense, trzeciego co do wielkości miasta Danii. W Bagenkop od głównej drogi odchodzą małe uliczki przy których stoją domy, przeważnie z czerwonej cegły. Przy jednej z takich uliczek, na małym wzgórzu stoi mały, biały kościółek. Spacer po mieście kończymy po zachodzie słońca na wąskiej, kamienistej i porośniętej kępami traw plaży. Wieczór spędzamy na jachcie delektując się malowniczym otoczeniem.
Zdjęcie: Weronika Michałowska
Dzień 6 – 29.08.2024 (czwartek)
Z Bagenkop wychodzimy krótko po godzinie 0800. Przed nami dłuższy przelot do Gedser. Wbrew prognozie pogody, która zapowiadała wiatr 3-4 B, mamy totalny sztil, flautę, ciszę!!! Cały czas idziemy więc na silniku. Słońce mocno świeci na bezchmurnym niebie, więc w ruch idą kremy z dużym filtrem. A kto może, to lokuje się cieniu szprycbudy lub w kabinie. Morze jest gładkie jak stół. Jedyne urozmaicenie to idące w oddali statki idące trasami albo przez Kanał Kiloński albo przez Wielki Bełt.
Przechodzimy przez Fehmarnbelt (niem.) lub jak kto woli Femern Bælt (dun.). Wiadomości żeglarskie (duńskie i niemieckie), które sprawdzałem bezpośrednio przed rejsem, wskazywały kilka obszarów zamkniętych ustanowionych w cieśninie w związku z budową tunelu podmorskiego łączącego niemiecką wyspę Fehmarn z duńską wyspę Lolland. Podczas naszego przejścia okazuje się jednak, że jedna strefa nie została jeszcze ustanowiona albo została już zniesiona, bo chociaż na mapach elektronicznych jest ona uwidoczniona, nie było jej w rzeczywistości. To by tylko potwierdzało informacje, że sytuacja nawigacyjna w cieśninie zmienia się dynamicznie. Przy istniejących strefach zamkniętych stoją różne jednostki związane z budową tunelu oraz holowniki (asysta dla przechodzących statków w razie ich awarii). Generalnie specjalnych utrudnień w żegludze nie ma.
Po minięciu ostatniej zamkniętej strefy skręcamy na północ i idziemy wzdłuż dwóch farm wiatrowych. Po pewnym czasie wchodzimy na tor podejściowy do Gedser. Idziemy po nabieżniku w kierunku portu. Po drodze mijają nas dwie foki trzymając głowy wysoko nad wodą. Zbliżamy się do portu. Ale to nie jest nasz cel, gdyż jest to port rybacki i przystań promowa. Przed samym wejściem do portu skręcamy w lewo i idąc tuż przy brzegu, również dobrze oznaczonym torem, wchodzimy do mariny.
Marina Gedser jest kameralnym porcikiem, ale dysponującym stosunkowo dużą ilością miejsc. Jest sporo wolnych, więc do cumowania wybieramy sobie najdogodniejsze miejsce. Cumujemy, w automacie przy biurze bosmana opłacamy postój i kupujemy karty do pryszniców. Po kąpieli jest już ciemno, więc nie idziemy przejść się po Gedser, ale wieczór spędzamy w małej restauracji w marinie. Próbujemy miejscowych specjałów: zupy rybnej, kotletów rybnych w kształcie kulek (wyglądają jak małe pączki) i podobnie wyglądających kulek wypełnionych kaszą z grzybami i jeszcze jakimiś dodatkami. Do tego ciemne piwo z browaru Gedser albo Tuborg. Jedzenie bardzo dobre, obsługa bardzo miła. Ponieważ byliśmy już ostatnimi gośćmi, była okazja zamienić kilka słów z obsługą. Okazało się, że jeden z panów wielokrotnie bywał w Polsce. Był bowiem pilotem linii pasażerskich, a teraz jest już na emeryturze i spędza czas w Gedser, pomagając prowadzić restaurację. Inna osoba prowadząca restaurację pracuje także w browarze w Gedser. Bardzo miły wieczór. Ostatnie chwile dnia spędziliśmy na dziobie jachtu obserwując gwiazdy.
Dzień 7 – 30.08.2024 (piątek)
Tego jeszcze nie było na tym rejsie! Poranek jest pochmurny i wietrzny. Z portu wychodzimy przed godziną 0900. Idziemy na silniku torem wodnym, tym razem oddalając się od Gedser i w drodze jemy śniadanie. Chmury gęstnieją i zaczyna kropić deszcz. Po śniadaniu stawiamy foka, gdyż wiatr mamy od rufy. Na samym foku robimy 5 węzłów. W między czasie zaczyna padać mocniejszy deszcz. Zbliżamy się do TSS (systemu rozgraniczenia ruchu), który zamieramy przeciąć pod kątem prostym. W pewnym momencie na horyzoncie widzimy duże maszty. To musi być jakiś duży żaglowiec. Sprawdzamy na AIS co to za jednostka. Okazuje się, że to jest rosyjski żaglowiec „Kruzensztern”, czteromasztowy bark, jeden z największych żaglowców pływających obecnie na świecie. Idziemy zbieżnymi kursami i mijamy się w odległości około jednej mili. Robimy zdjęcia, mając nadzieję, że mimo mżawki i rozkołysu wyjdą nam dobre zdjęcia.
Zdjęcie: Rafał Czeczótka
Przecinamy TSS mijając się ze statkami idącymi na wschód lub na zachód. W między czasie przestał padać deszcz i przez chmury przebija słońce. Zbliżamy się do Warnemünde. Wchodzimy do mariny, tankujemy paliwo i stajemy na naszym miejscu przy kei firmy czarterowej. Po sklarowaniu jachtu zdajemy go i domykamy formalności kończące nasz czarter.
Na obiad/kolacje idziemy do Warnemünde. Przeprawiamy się promem na drugą stronę kanału portowego i idziemy do centrum miasteczka. Ciągnie się ono wzdłuż kanału będącego starym korytem rzeki Warnow i nazywa się „Alter Strom” czyli po prostu „stary strumień”. Po obydwu stronach kanału cumują stateczki oferujące przejażdżki po porcie albo będące pływającymi restauracjami lub barami. Po zachodniej stronie kanału stoi pierzeja starych kamieniczek, które na parterach mieszczą sklepy z pamiątkami lub restauracje, czy też bary. Bardzo przyjemne miejsce, tętniące życiem. Siadamy w jednej z restauracji i zamawiamy różne potrawy z ryb.
Zdjęcie: Weronika Michałowska
Zdjęcie: Weronika Michałowska
Po smacznym posiłku wędrujemy uliczkami starego miasteczka. Mam nieodparte wrażenie, że spaceruję uliczkami naszej Ustki. Podobne domki, a kościół to praktycznie kopia kościoła usteckiego. Cóż, obie miejscowości w do połowy XX wieku leżały w granicach Niemiec (czy to Cesarstwa Niemieckiego, czy to Republiki Weimarskiej, czy też III Rzeszy) i zabudowa powstawała według tej samej ówczesnej mody i tych samych nurtów architektonicznych.
Pomału wracamy do promu. Po drodze spożywamy jeszcze obowiązkową bułkę ze śledziem (ci, co nie lubią śledzi, wybierają lody). Idąc nadbrzeżem przechodzimy obok ponad czterdziestometrowego szkunera „J.R. Tolkien”, pływającego pod banderą holenderską. W miłej rozmowie z panią z załogi żaglowca dowiadujemy się, że żaglowiec właśnie wraca z Gdańska, gdzie uczestniczył w corocznym zlocie żaglowców „Baltic Sail”. Załodze „Tolkiena” podobno bardzo się w Gdańsku podobało.
Niestety, już pora wracać na jacht. Na pokładzie rozdaję z Jarkiem jeszcze naszej załodze opinie z rejsu i to już jest ostatni punkt rejsu.
Zdjęcie: Weronika Michałowska
Nazajutrz, w sobotę pakujemy się i ruszamy w drogę do domu. Jak zwykle pozostaje niedosyt, że rejs był stanowczo za krótki. Planowałem odwiedzenie Flensburga, ale sztorm, który nas zatrzymał w porcie pierwszego dnia uniemożliwił nam dotarcie do tego portu. Trudno, ale z pogodą jeszcze nikt nie wygrał. Ale mimo to rejs uważam za udany. Poza Flensburgiem udało się zrealizować wszystkie inne punkty planu rejsu. I nie było to wyłącznie oranie morza, ale również była chwila na zwiedzenie tego, co jest na lądzie. Nawet niedzielny postój w porcie ze względu na bardzo silny wiatr pozwolił nam zwiedzić Rostock.
Termin rejsu: 24-31 sierpnia 2024r.
Jacht: s/y Petra P. (Dehler 38 SQ), załoga 6 osób
Ilość przebytych mil: 190 Mm
Ilość godzin żeglugi: 44 h
Załoga:
Kapitanowie: Sławek (Warnemünde-Burgtiefe-Laboe) i Jarek (Bagenkop-Gedser- Warnemünde)
Oficerowie: Weronika, Rafał
Żeglarze: Klaudia, Janek
Zdjęcie: Rafał Czeczótka