Rejs po Zatoce Gdańskiej lipiec-sierpień 2020r.

Nasz marcowy (7-11.03) rejs na „Zawiszy Czarnym” miał miejsce w czasie, gdy na świecie była już epidemia koronawirusa, ale w Polsce zaraza jeszcze nie uderzyła mocno. Dlatego też cały czas patrzyliśmy z optymizmem w żeglarską przyszłość. Jacht w Chorwacji wyczarterowany na początek czerwca, oczekiwanie ładnej pogody i wspaniałego żeglowania po ciepłym morzu. Ale niestety. Po powrocie z Zawiszy Czarnego zostały wprowadzone daleko idące restrykcje odnośnie życia publicznego (zamknięte centra handlowe, zakazy nawet małych zgromadzeń, zamknięte kina, w komunikacji miejskiej dopuszczalne przebywanie tylko kilku osób w pojeździe, itd.). W Europie granice między państwami zostały zamknięte dla ruchu osobowego. Obserwując cały czas sytuację i powolne tempo luzowania obostrzeń, pod koniec kwietnia mieliśmy coraz większą pewność, że nasz wyjazd do Chorwacji nie dojdzie w tym roku do skutku. Pod koniec maja było to już pewne. Agencja żeglarska oraz armator zachowali się jednak fair. Wpłacona I rata czarteru została zamieniona na voucher do wykorzystania w 2021r. No dobrze, ale to nie zastąpi żeglowania.

 

Dlatego też zaświtał mi w głowie pomysł. A może zrobić dwa wypady na Zatokę Gdańską, na przedłużony weekend od czwartku wieczór do niedzieli po południu każdy? „Chorwacka” załoga poparła mój pomysł i tak narodził się rejs po Zatoce podzielony na 2 części.

 

Część I – rejs 16-19 lipca

Na ten weekend wyczarterowałem jacht „Floccus”. Jest to Elan 33. Jacht trzydziestoletni, ale wspaniale utrzymany, w pełni sprawny i dobrze wyposażony. To zasługa jego właściciela, Krzysztofa.

 

Nasza załoga liczy łącznie 6 osób. Oprócz mnie jest Gosia, Weronika, Julka oraz Jarek z Piotrkiem. Ruszamy we czwartek z Warszawy o 1500 i o 1900 jesteśmy w Górkach Zachodnich. Jacht cumuje w Narodowym Centrum Żeglarstwa. Właściciele jachtu: Krzysztof i Basia pokazują co i gdzie jest na jachcie, jeszcze wskazówki odnośnie obsługi urządzeń pokładowych i przejmuję jacht.

 

 

Ekipa rusza do niedalekiego sklepu i wieczór spędzamy w mesie w typowo żeglarskiej atmosferze. Mimo, że pogoda jest dobra, nocujemy w porcie. Nie znam jeszcze jachtu, więc nie chcę po ciemku stawiać żagli. W świetle dnia łatwiej zauważyć co gdzie się zaczepiło, która lina powinna być bardziej wyluzowana, a która zebrana.

 

Piątkowy ranek budzi nas ładną pogodą. Północny wiatr 2-3B i zero chmur. Więc jest szansa na realizację planu, czyli dojście do Władysławowa. Po wyjściu z portu stawiamy foka i grota. Kierunek wiatru powoduje, że musimy zrobić długi hals w kierunku Gdyni. Po przejściu toru podejściowego do gdyńskiego portu robimy zwrot i idziemy w kierunku Helu. Od rana cały czas idziemy bajdewindem, więc mimo stosunkowo słabego wiatru i małej fali mamy bujanie. Nie za duże, ale jest.

 

 

 

Hel mijamy późnym południem. Sprawdzam aktualną prognozę pogody. Wiatr ma słabnąć, trasa do „Władka” oznacza dalej żeglugę bajdewindem na słabym wietrze. Oszacowałem czas żeglugi i wyszło, że do „Władka” byśmy doszli około 3 w nocy. Biorąc więc pod uwagę, że następnego dnia wiatr ma lekko zmienić kierunek (powrotna żegluga znów bajdewindem) oraz to, że w Helu jest znacznie lepsze zaplecze sanitarne postanowiłem na nocleg stanąć w Helu. Ale jeszcze pójdziemy w głąb morza, aby załoga mogła zobaczyć, jak wygląda otwarte morze z pokładu jachtu. W ramach pakietu dodatkowego dołożonego gratis do rejsu wchodzi jeszcze podziwianie na morzu pięknego zachodu słońca. A potem zwrot na południe. Do Helu wchodzimy przed północą i stajemy w Y-bomach, tuż przy słynnej „cebuli”.

 

 

 

W Helu cumuje „Zawisza Czarny”. Razem z Jarkiem idziemy więc do niego i uzyskujemy zgodę na pokazanie jednostki naszej załodze. Przecież w końcu pływamy także jako oficerowie na „Zawiasie”, więc znamy część kadry. Wracamy po naszą załogę i idziemy na zwiedzanie żaglowca. Zaraz po wejściu na pokład oczywiście obowiązkowe zdjęcia za kołem sterowym. Razem z Jarkiem pokazujemy kabinę nawigacyjną, opowiadamy, jak się stawia żagle, wyjaśniamy która lina do czego służy w tej pozornej plątaninie przy masztach. Dorzucamy trochę anegdot i historyjek związanych z pływaniem na tym żaglowcu. Oprócz naszej załogi mamy kilku słuchaczy spośród obecnej załogi „Zawiasa”. Jak się w rozmowie dowiadujemy, są to osoby, które pierwszy raz płyną na jego pokładzie. Z ciekawością słuchają więc naszych opowiadań.

 

 

W sobotę z rana robimy uzupełniające zapasy i ruszamy w drogę na Zatokę. Pierwotnie myślałem, by wejść do Jastarni, ale warunki pogodowe weryfikują plan. Wiatr bardzo słaby. Robimy na żaglach od pół do jednego węzła. Są momenty, że w ogóle nie posuwamy się po wodzie. Więc nie ma sensu, aby wchodzić do Jastarni tylko po to, by zrobić kółko w porcie i wyjść. Dlatego też mając Jastarnię na trawersie robimy zwrot i równie „szybko” idziemy w kierunku Gdyni. Przed torem podejściowym do portu zrzucamy żagle i tor przecinamy już na silniku Na żaglach przy tym wietrze nie było szansy sprawnie przeciąć tor. Decyduję się stanąć na nocleg w nowej marinie, w Basenie Prezydenta – to tam, gdzie cumuje ORP „Błyskawica” i „Dar Pomorza”. Marina pięknie położona, mająca bardzo dobre zaplecze sanitarne i przemiłego bosmana. Po toalecie idziemy na Skwer Kościuszki. Nie udaje nam się dostać do naszej ulubionej tawerny (brak miejsc) więc cumujemy w innej. Po kolacji robimy jeszcze spacer po starej marinie.

 

 

 

W niedzielę rano wychodzimy z mariny. Idziemy przy „Darze Pomorza” i wejściem południowym wychodzimy z portu. Tuż przed nami z portu wyszedł także „Dar Młodzieży”. Mamy flautę więc w kierunku Górek idziemy na silniku. Na wodzie widzimy glony i sinice. Woda miejscami przypomina zieloną zupę. Po przejściu toru do Portu Północnego stawiamy jeszcze żagle i ostatnie kilka mil robimy pod żaglami. Około 1600 wchodzimy do Górek, do mariny NCŻ. Cumujemy na naszym miejscu i to koniec rejsu. Krótkiego, ale jednak rejsu. Jeszcze tylko spakowanie się, sprzątnięcie jachtu i powrót do domu.

 

 

 

Rejs był krótki, ale udało się przepłynąć 86 mil w ciągu 31 godzin (w tym tylko 7 na silniku). Z niecierpliwością i nadzieją, że pogoda będzie dobra czekamy na kolejne żeglowanie, które ma być za 2 tygodnie, ale już na innym jachcie.

 

 

 

Część II -rejs 30 lipca – 2 sierpnia

Na drugą część naszego „zamiast-chorwackiego” rejsu wyczarterowaliśmy jacht „Argonaut” typu Janmor 34 AC. Jacht odbieramy od właściciela we czwartek wieczorem w marinie Błotnik, na samym końcu Martwej Wisły. Załoga prawie ta sama jak w pierwszej części rejsu z niewielką zmianą. Zamiast Gosi płynie z nami Aleksander. Po przejęciu jachtu pakujemy bagaże i jemy kolację. Nocujemy w marinie, gdyż następnego dnia według prognozy wiatr na Zatoce ma być 5-6B w porywach do 8-9B. Wieczór upływa nam pod znakiem komarów. Wokół mariny rosną trzciny więc tych owadów są niezliczone ilości. Mimo, że zamknęliśmy szczelnie kabinę to jesteśmy gryzieni całkiem mocno. Ale w końcu udaje się opanować ich populację wewnątrz jachtu kosztem dłoni opuchłych od klaskania strącającego komara. Noc daje się jakoś przetrzymać i ku naszemu zdziwieniu spaliśmy całkiem długo.

 

(autor zdjęcia: Julka)

 

W piątek prognoza pogody potwierdziła się. W marinie, która jest 7km w głąb lądu, wiatr już jest silny, gwiżdże na masztach i olinowaniu stojących tam jachtów. Tak więc po nieśpiesznym śniadaniu, dopasowaniu i przećwiczeniu zakładania pasów ratunkowych przez załogę, po przeszkoleniu z bezpieczeństwa postanawiamy samochodami pojechać na wycieczkę do Gdańska.

 

 

Do Gdańska jedziemy trochę dłuższą, ale ciekawszą trasą. Przez śluzę Przegalina i mostem zwodzonym w Sobieszewie. Rzut oka na Martwą Wisłę potwierdza, że prognoza dla siły wiatru sprawdza się w stu procentach. W Gdańsku są duże tłumy ludzi oraz pełno różnych straganów. Po prostu Jarmark Dominikański. Robimy spacer wzdłuż mariny Szafarnia, potem przechodzimy obok żaglowca „Generał Zaruski”, statku-muzeum „Sołdek” i po odczekaniu na opuszczenie kładki, przechodzimy na drugą stronę Motławy i wracamy w kierunku żurawia. Po drodze jemy obiad w jednej z restauracji nad Motławą. Jeszcze spacer Długim Targiem, zdjęcie pod Neptunem i wracamy do samochodów. W drodze powrotnej robimy jeszcze uzupełniające zakupy i wieczór spędzamy na jachcie.

 

 

 

Komarów wieczorem jest w dalszym ciągu dużo, ale mamy nadzieję przetrwać noc. Niestety, komary wygrały. Są tak dokuczliwe, że o 0430 (to już sobota) już nikt z nas nie śpi tylko stoi na kei. Ponieważ o spaniu nie ma już mowy, a wiatr ma być słaby, to decydujemy się po szybkiej toalecie i przygotowaniu jachtu iść na Zatokę. Z mariny wychodzimy o 0630. Do wyjścia na Zatokę mamy 8 Mm Martwą Wisłą i po drodze musimy jeszcze przejść pod mostem zwodzonym w Sobieszewie. Idąc nieśpiesznie na silniku do mostu docieramy w porze jego otwierania o 0830. Po zgłoszeniu obsłudze, że chcemy przejść, most podnosi się punktualnie o 0830.

 

 

Jeszcze pół godziny drogi i wychodzimy na Zatokę. Na Zatoce wiatr 2-3B, mała fala, niebieskie niebo. Ale wiatr jest z kierunków północnych. Więc po postawieniu żagli idziemy na północny wschód. Na wysokości ujścia Wisły robimy zwrot i idziemy w kierunku Gdyni. Niestety, z każdą godziną wiatr słabnie. O godzinie 1700 jesteśmy (już, albo dopiero) na wysokości Sopotu. Dokonujemy oceny sytuacji: biorąc pod uwagę kierunek i siłę wiatru oraz prędkość osiąganą na silniku wychodzi, że do Gdyni weszlibyśmy około godziny 2100. Poza tym prognozy na następny dzień mówią o słabym wietrze (1-2B) z kierunków wschodnich, więc powrót tylko na silniku i to pędząc, by na 14.30 zdążyć na podnoszenie mostu w Sobieszewie. W tej sytuacji decydujemy się iść do Gdańska.

 

Na podejściu do Gdańska jest kilka statków i jachtów. Po zgłoszeniu wejścia do kapitanatu wchodzimy w główki portu. Przechodząc obok pomnika na Westerplatte oddajemy zwyczajowy salut. Idąc kanałem portowym, obok statków stojących przy nadbrzeżach i w stoczniach, do kładki w Gdańsku dochodzimy tuż po jej zamknięciu. Tak więc mamy pół godziny postoju. Po podniesieniu kładki idziemy do żurawia i wchodzimy do mariny Szafarnia. Cumujemy, dokonujemy opłaty portowej i czas na prysznic. Odświeżeni, już o zmroku idziemy na Stare Miasto coś zjeść. Gdańsk jest pięknie oświetlony i z przyjemnością oglądamy po raz kolejne znane zabytki. Po powrocie na jacht jeszcze chwilkę siedzimy w kokpicie popijając sok i kolę (ale bez dodatków, bo jutro siadamy za kierownicą) i idziemy spać, by nazajutrz wyjść wcześnie w drogę powrotną.

 

 

 

(autor zdjęcia: Julka)

 

(autor zdjęcia: Julka)

 

W niedzielę z pokładu schodzi Julka, czyli nasz pokładowy Dżemojad (Siedzi Julka sama w mesie/ Piotrek wiadro dżemu niesie/ Julka dżemik sobie wcina/ A to nie nowina. Hej tam kolejkę nalej, hej tam kielichy wznieście, …). Z Gdańska ma bliżej do kolejnego celu swojego urlopu niż z Błotnika. A my przed 0900 jesteśmy przed kładką i zaraz po jej podniesieniu ruszamy w drogę powrotną. Po wyjściu z portu i opuszczeniu toru podejściowego stawiamy żagle. Ale po dwóch godzinach poddajemy się. Nie dość, że idziemy z prędkością 1-2w to jeszcze w nie do końca korzystnym kierunku. Więc zrzucamy żagle i idziemy na silniku do Górek Zachodnich. Idziemy na wolniejszych obrotach, wyliczając aby do mostu w Sobieszewie dojść na godzinę 1430. Śpieszymy się więc powoli, czerpiąc resztki radości z żeglugi morskiej.

 

(autor zdjęcia: Julka)

 

Do Błotnika dochodzimy około godziny 1600. Po zacumowaniu pakowanie, sprzątanie jachtu i o 1900 ruszamy w powrotna drogę do domu.