Parafrazując pierwsze zdanie Ogniem i Mieczem Henryka Sienkiewicza: „Rok 2020 był to dziwny rok”. To był rok pojawienia się pandemii koronawirusa. Wiosną na kilka miesięcy zamarło praktycznie życie na świecie. Odwołane były wszelkie imprezy, zamknięte sklepy z wyjątkiem spożywczych, pozamykane granice państw.
Mieliśmy już podpisaną umowę czarteru na wrzesień i nie było wiadomo, jak sytuacja będzie się rozwijała, czy w ogóle uda się wypłynąć. Ale z upływem miesięcy obostrzenia były luzowane i do lata życie wróciło do w miarę normalnego stanu. Granice większości krajów były już otwarte, obostrzenia dalej obowiązywały (np. noszenie masek w zamkniętych pomieszczeniach) ale były minimalne. Jednakże ze względu na pandemię zmieniło się miejsce naszego czarteru jachtu. Firma czarterowa nie otworzyła w tym roku swojej bazy w Świnoujściu. Więc nasz rejs rozpoczynał się w Breege, na niemieckiej wyspie Rugia.
Dzień 1 - 29.08 2020
(sobota)
O godzinie 0600 ruszamy z Warszawy. Do Breege jedziemy w dwa samochody. Załoga to ja, Jarek Pi, Jarek Py, Wojtek R oraz Wojtek M. W sumie 5 osób. Razem z nami jedzie część prowiantu zakupiona wcześniej w warszawskim supermarkecie. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Szczecinie i dokupujemy świeże produkty na rejs. Po przejechaniu ponad 800km, około godziny 1600 przyjeżdżamy do Breege.
Breege to mała miejscowość letniskowa. Ale w porcie jest wiele pomostów, do których cumują jachty z firmy czarterowej. Praktycznie same Bavarie. Sobota to początki czarterów. Na każdym z kilkudziesięciu jachtów skipperzy dokonują przejęcia jachtów od przedstawicieli czarterodawcy. Na pomostach dużo ludzi, wózki wypakowane bagażami oraz prowiantem, wodą butelkowaną i wszelkimi innymi napojami żeglarskimi w ilościach zapewniających przetrwanie przez tydzień. W naszym przypadku przejęcie jachtu przebiega sprawnie. Po podpisaniu protokołu przejęcia ładujemy nasze bagaże oraz zapasy i o 1900 siadamy w kokpicie do kolacji. Po krótkim jednak czasie, zmęczeni podróżą idziemy spać.
Dzień 2-3 – 30-31.08
2020 (niedziela-poniedziałek)
Wstajemy o 0700. Po porannej toalecie podnosimy pod lewym salingiem polską banderę (jacht pływa bowiem pod niemiecką banderą) i wychodzimy z portu. Breege leży nad jedną z wewnętrznych zatok na wyspie Rugia. Zatem, aby wyjść na pełne morze, przez prawie 3 godziny idziemy na silniku wąskim torem wodnym, od boi do boi.
Około 1100 wychodzimy wreszcie na otwarte morze, które wita nas piękną pogodą, ale niestety bardzo słabym wiatrem. Stawiamy wszystkie żagle i obieramy kurs na zachód, na Kilonię. Żeglując w słońcu robimy 3w. Cały dzień idziemy uparcie na zachód. Pod wieczór zrzucamy żagle, gdyż wiatr praktycznie zanika i dalej idziemy na silniku. Po pięknym dniu oglądamy piękny zachód słońca.
W nocy jest trochę chmur, ale jest ich niewiele więc można podziwiać gwiazdy. W oddali po naszej prawej stronie widzimy statki idące torem wodnym w kierunku Lubeki i Kilonii. Rostock mijamy około północy. Mijamy się z dużym i oświetlonym jak wesołe miasteczko promem wychodzącym z Rostocku. Nad ranem jest próba postawienia żagli, ale zamiast iść 5w (jak to było na silniku) idziemy około 2w. Tak więc żagle idą w dół i kontynuujemy żeglugę na silniku. Dopiero rano, po minięciu wyspy Fehmarn wieje silniejszy wiatr i do tego jest to półwiatr. Stawiamy więc grota i foka. Na żaglach robimy 6-7w. W przeciwna stronę idzie w oddali żaglowiec, wyglądną na bryg. Ale wiatr jest dla niego za słaby więc nie niesie żagli i idzie na silniku. Niestety, po czterech godzinach wiatr słabnie i znów musimy iść na silniku.
Podchodząc do Kilonii musimy ominąć akwen zamknięty dla ćwiczeń wojskowych. Co jakiś czas słyszymy przez radio jak wywoływane są różne jednostki i wzywane do opuszczenia akwenu lub zmiany kursu by nie wchodziły w zamknięty akwen. Zaczynamy zbliżać się do Kilonii, a dokładniej – do Zatoki Kilońskiej. W oddali widzimy już wieżę mauzoleum marynarki niemieckiej (Marine-Ehrenmal) w Laboe. Wchodząc do Zatoki Kilońskiej zauważamy, że około 300 metrów od nas do Zatoki wchodzi również wynurzony niemiecki okręt podwodny. Wchodząc do Zatoki podziwiamy także okręt podwodny z czasów II wojny światowej, uczestnika Bitwy o Atlantyk, U-995. Pełni on rolę okrętu-muzeum i stoi na plaży przy mauzoleum.
Nasz plan podróży nie zakładał cumowania w samej Kilonii ale właśnie w Laboe, miasteczku leżącym nieopodal stolicy Szlezwiku-Holsztynu. Tak więc wchodzimy już do mariny. Po uzgodnieniu z bosmanem miejsca postojowego, po 33 godzinach żeglugi cumujemy w porcie. Reszta dnia to gorący prysznic oraz nieśpieszna kolacja przygotowana przez Wojtka R, który podjął się roli kuka na naszym rejsie. I trzeba przyznać z perspektywy całego rejsu, że rolę tę wypełniał bardzo dobrze.
Dzień 4 – 1.09 2020
(wtorek)
Pobudka o 0700, toaleta i śniadanie. Idziemy przez miasteczko do mauzoleum, dokąd docieramy o 0900. Wjeżdżamy windą na szczyt wieży (wg wskaźnika w windzie jesteśmy na wysokości 60m), skąd oglądamy panoramę Zatoki Kilońskiej.
Potem zjeżdżamy na dół i zwiedzamy sale wystawowe oraz kryptę pamięci.
Po zwiedzeniu mauzoleum idziemy do U-995. Okręt stoi na lądzie i jest udostępniony do zwiedzania. Wejście jest przez wycięty na rufie luk, a wyjście jest na dziobie. Tak więc przechodzi się przez cały okręt. Dopiero pobyt na nim potrafi uzmysłowić jak trudna to była służba: na tak małej powierzchni, w ciasnocie, wilgoci, ciągłym zagrożeniu (bo U-booty nie były tylko myśliwymi, ale także uparcie tropionymi i topionymi ofiarami) przebywać przez 3 tygodnie, albo dłużej.
W drodze powrotnej na jacht zjadamy po bułce ze śledziem i jeszcze kupujemy w pobliskiej piekarni chleb. O 1200 wychodzimy z mariny i podchodzimy do stacji paliw, gdzie tankujemy 39 litrów ropy. Ponieważ nie znamy jachtu (jego spalania i nie wiemy, czy wskaźnik poprawnie pokazuje poziom paliwa w zbiorniku), a poprzedniej doby sporo szliśmy na silniku, więc zamiast ufać wskaźnikowi paliwa wolimy sprawdzić samodzielnie spalanie. Wyszło na poziomie 2l/h.
Po wyjściu z Laboe kierujemy się do portu o bardzo ładnej nazwie Heiligenhafen. Najkrótsza droga prowadzi przez akwen ćwiczeń wojskowych. Próbujemy się więc dowiedzieć przez radio, czy akwen jest już otwarty dla żeglugi. Ale próby wywołania wojska lub Radio Kiel (wg danych z locji) kończą się niepowodzeniem – brak odpowiedzi. Fiaskiem kończy się również próba wywołania przepływającego niedaleko nas holownika marynarki wojennej. Też nie odpowiada.
W takiej sytuacji zastanawiam się, czy nasze radio w ogóle działa, chociaż przy przejmowaniu jachtu sprawdziliśmy je i wówczas działało. Nadałem więc all ships – radio check i dostałem potwierdzenie od trzech statków, że słyszą mnie dobrze i wyraźnie. Tak więc widać, że poprzednio wywoływane stacje miały nas po prostu „w nosie”. Ponieważ jeszcze byliśmy w zasięgu sieci komórkowej, udało mi się dotrzeć do niemieckich „Wiadomości żeglarskich”. Wynikało z nich, że ćwiczenia zakończyły się 28.08 ale nie ma jeszcze odwołania zamknięcia akwenu. Musimy więc go ominąć. Dla nas to nadłożenie drogi. Idąc wzdłuż zamkniętego akwenu widzimy jednak w oddali ćwiczące jednostki Bundesmarine.
Do Heiligenhafen podchodzimy już po ciemku. Port jest na końcu zatoki. Najpierw więc podchodzimy do wejścia do zatoki według światła sektorowego a potem do portu wg nabieżników. Tor wodny jest wąski, a boje torowe w ogóle nieoświetlone i prawie ich nie widać. Wchodzimy do małego porciku lokalnego jachtklubu. Tutaj miejsce zaproponował nam bosman w trakcie mojej wcześniejszej rozmowy telefonicznej. Próbujemy stanąć na wskazanym miejscu, ale nasz jacht jest zbyt szeroki i nie mieścimy się między palami. Ta sama sytuacja jest z drugim miejscem. Dlatego też rezygnujemy z tego portu i przechodzimy do drugiego, dużego. Tutaj bez problemu stajemy przy jednym z pomostów. Ponieważ jest już 2300 więc jeszcze tylko chwila relaksu i idziemy spać. Ale jeszcze o północy przekazuję dowodzenie jachtem Jarkowi Pi. Od teraz zamieniamy się rolami - to on jest teraz kapitanem a ja zastępcą kapitana.
Dzień 5-6 – 02-03.09
2020 (środa-czwartek)
Jak w poprzednie dni także i dzisiaj wstajemy 0 0700. Dokonujemy płatności za cumowanie w marinie a potem ja i Wojtek R idziemy do centrum uroczego miasteczka. W piekarni/kawiarni wypijamy poranną kawę a potem głównym deptakiem docieramy do rynku. Heiligenhafen jest typowym miasteczkiem północno-niemieckim. Bardzo uroczym zresztą. Na rynku z food tracka kupujemy dla załogi tradycyjne bułki ze śledziem. Gdy pani sprzedająca ryby dowiedziała się ode mnie, że bułka ze śledziem nie jest w ogóle znana na polskim wybrzeżu to się bardzo zdziwiła, gdyż, jak powiedziała, Polacy przecież lepiej gotują i jedzą niż Niemcy. Porozmawiałem jeszcze chwilkę z panią sprzedawczynią i wróciliśmy na jacht.
Wyjście z portu utrudnia nieco wiatr, ale po manewrach wychodzimy z portu. Nie decydujemy się iść pod mostem na wyspę Fehmarn (czyli pod mostem nad Fehmarnsundem) gdyż z porównania prześwitu pod mostem podanym w locji z naszą wysokością wynika że mamy 1,5m zapasu, ale jeszcze na topie masztu jest antena VHF i wiatromierz. Poza tym jest zafalowanie, a wiatr zachodni może także spiętrzać wodę przed cieśniną. Ponadto w nocy była pełnia księżyca, więc woda może być wyższa o dodatkowe centymetry (tak, na Bałtyku także występują pływy, ale są tak małe, że się je pomija). Więc opływamy wyspę Fehmarn.
W trakcie żeglugi podchodzi do nas motorówka policyjna i przeprowadza rutynową kontrolę dokumentów jachtu i skippera. Policjant nie wchodzi na nasz pokład, ale odbiera dokumenty za pomocą siatki – podbieraka na ryby.
Po kontroli idziemy dalej wokół wyspy. Późnym popołudniem spotykamy wynurzony okręt podwodny, oczywiście niemiecki, bo cały czas jesteśmy na wodach terytorialnych RFN. Podchodzimy do niego całkiem blisko i po wymianie pozdrowień każdy idzie dalej w swoją stronę.
(Zdjęcie: Jarek Py.)
(Zdjęcie: Jarek Py.)
Ponieważ za 24 godziny spodziewane jest pogorszenie pogody (wiatr w porywach ma mieć siłę do 8-9B), a zbliża się termin zdania jachtu, to nie mamy już niestety czasu by zawinąć do Wismaru lub Warnemünde. Gdybyśmy tam zawinęli to nie zdążylibyśmy zdać jachtu w terminie. Dlatego też idziemy bez przerwy w kierunku Rugii. Rostock ponownie mijamy około północy. To stało się więc tradycją na tym rejsie.
O wschodzie słońca zbliżamy się do Rugii. W blasku wschodzącego słońca razem z Wojtkiem R (04-08 wypadła nasza wachta) podziwiamy latarnię morską Dornbusch stojącą na wysokim klifie wyspy Hiddensee.
Po 24h żeglugi zamierzamy zawinąć do małego portu w Kloster na tej właśnie wyspie. Podejście do portu prowadzi wąskim torem wodnym, między mieliznami. Gdy wchodzimy do portu, na główkach pomostu czeka już na nas bosman (czyli Hafenmeister) i wskazuje nam miejsce do cumowania. Zmęczeni, a przede wszystkim niewyspani (bo pływamy na 2 wachty) po całonocnej żegludze idziemy pod prysznic, który stawia nas na nogi. Po śniadaniu robimy spacer po tej małej miejscowości.
Nazwa miejscowości
Kloster oznacza po polsku „Klasztor”. I faktycznie czytając historię wsi
dowiadujemy się, że nazwa wywodzi się z faktu, że w latach 1296-1536 był tutaj
klasztor cysterski. Po spacerze siadamy w knajpce przy porcie na piwo.
Zamawiamy piwo Störtebeker warzone
w „bramie Rugii”, w Stralsundzie.
Po
południu robimy spacer do latarni morskiej, tej, która prowadziła nas przed
świtem przez ponad 20 mil, gdy szliśmy od Rostocku.
Obiad
wczesnym wieczorem jemy w restauracji hotelu, jedynej restauracji w
miejscowości. Obsługują nas dwie miłe panie kelnerki - z Polski. Wszyscy
zamawiamy to samo: zupę rybną oraz filet z dorsza na ziemniaczanych talarkach.
Jedzenie bardzo smaczne.
Wieczorem,
zgodnie z prognozą, przychodzi załamanie pogody. Trochę deszczu, ale przede
wszystkim silny wiatr. Mimo, że port jest osłonięty skarpą i wysokimi drzewami
to wiatr gwiżdże, wręcz wyje na wantach jachtów. Mój ręczny wiatromierz, wg
pomiaru w kokpicie, wskazuje 5B. Zatem na morzu bez wątpienia jest prognozowane
8-9B.
Dzień 7 – 04.09 2020
(piątek)
Rano pogoda jest znacznie lepsza niż w nocy. Błękitne niebo, dalej jest wiatr, ale już słabszy. Po śniadaniu wychodzimy z portu. Będąc na torze wodnym po wyjściu z portu mamy wiatr w porywach 5B. Trzeba bardzo uważać idąc wąskim torem, aby nie wejść na mieliznę. Zanim pójdziemy do Breege wychodzimy jeszcze na morze. Stawiamy foka oraz grota na drugim refie. Idąc półwiatrem robimy 9,5 węzła! Zabawa trwa jednak tylko 2 godziny, bo musimy rozpocząć powrót do bazy czarterowej w Breege.
Do Breege idzie się na silniku przez około 3h. Dzisiaj do 1800 wszystkie jachty muszą zacumować w Breege, więc przed nami i za nami płynie sznur jachtów. W samym porcie tłok. Jachty krążą w basenie portowym. To kolejka czekająca na podejście do stacji paliw. W końcu i my tam podchodzimy i tankujemy około 80 litrów ropy. Potem cumujemy na naszym miejscu przy kei. To już jest ostatnie cumowanie w tym rejsie.
Następnego dnia rano pakujemy się, dopełniamy formalności w biurze czarterodawcy, dokonujemy zdania jachtu (również przebiega bezproblemowo) i około 1000 ruszamy w podróż do domu. Ale jeszcze wpadamy do Sassnitz (po raz pierwszy samochodami, a nie jak zazwyczaj jachtem) na ostatnią w tym roku bułkę z śledziem!
Termin rejsu: 29 sierpnia-5 września 2020r.
Jacht: s/y König Wasa (Bavaria 40)
Załoga: 5 osób
Ilość przebytych mil: 306 Mm
Ilość godzin żeglugi: 82 h
Prowadzenie:
kpt. Sławek Michałowski (29.08-01.09)
kpt. Jarek Pięta (02-05.09)