Dzień 1 - 27-28.04 2018 (sobota)

W piątek 27-go, po pracy zbiórka pod warszawską siedzibą organizatora i ładujemy się do samochodów. My jedziemy mikrobusem. O 1800 ruszamy w drogę do Chorwacji. O 0230 dojeżdżamy do Mikulova – czeskiego miasteczka przy granicy austriackiej. Z całego konwoju docieramy tam jako ostatni i na sen mamy tylko 3 godziny. Rano, w sobotę 28-go ruszamy dalej. Na autostradzie w Austrii przeważają samochody z polską rejestracją (początek majówki). Po minięciu Wiednia i Grazu wjeżdżamy do Słowenii. Stoimy w małym korku przed granicą z Chorwacją (Chorwacja nie jest w strefie Schengen) ale kontrola dokumentów jest mocno symboliczna. Jadąc przez Chorwację przejeżdżamy przez liczne tunele. Najdłuższy ma ponad 6 km! Wreszcie zbliżamy się do wybrzeża i o 1700 wyładowujemy się w Sibeniku, w marinie. Nasz jacht to Elan 494 o nazwie "Romana III", klasa A (oceaniczna), rejestrowany na 12 osób. Ale nasza załoga liczy 10 osób. Nasz jacht ma prawie 15m długości ale w marinie stoją i większe jednostki oraz katamarany. Robimy odbiór jachtu, regulujemy kwestie finansowe i wyposażeni w kasę jachtową idziemy do pobliskiego supermarketu zrobić zakupy rejsowe. Po powrocie ładujemy zakupy i wyczerpani podróżą kładziemy się spać.

Dzień 2 - 29.04.2018 (niedziela)

Wstajemy o 0700. Jest piękna pogoda – słońce, bezchmurne niebo, bardzo ciepło. Na razie to dla nas nowość po przyjeździe z zimnej północy, ale niebawem przyzwyczaimy się do tego. Śniadanie jemy więc w obszernym kokpicie pod bimini (daszkiem) chroniącym przed słońcem. Po śniadaniu o 1000 wychodzimy z portu i podchodzimy do stacji benzynowej by zatankować pod korek zbiorniki paliwa. A potem wychodzimy na Adriatyk. Po drodze, idąc kanałem, mijamy twierdzę św. Mikołaja, która w dawnych czasach broniła wejścia do Sibenika. Po wyjściu na szerszą wodę ćwiczymy stawianie żagli i robimy kilka zwrotów oraz manewry na silniku by poznać właściwości jachtu. Po zakończeniu prób ruszamy na żaglach w dalsza drogę. Obiad jemy w trakcie żeglugi. Po analizie prognozy pogody decydujemy się iść na wyspę Vis. Na podejściu do miasta Komiża na wyspie Vis, już podczas zachodu słońca spotykamy delfiny baraszkujące w wodzie. Jeden nawet wyskakuje z wody i wywija salto w powietrzu. Niezapomniany widok. Szkoda, że jest już na tyle ciemno, że zdjęcia nie wychodzą. Już po zmroku podchodzimy do Komiży i po ciemku stajemy na boi pośród innych jachtów.

Dzień 3 - 30.04.2018 (poniedziałek)

Rano budzimy się na bojkowisku w Komiży. Piękny widok – z jednej strony pionowa skała schodząca bezpośrednio do morza, a z drugiej malownicze miasteczko na stoku schodzącym do naszej zatoczki. Trzeba zrobić zakupy uzupełniające więc za pomocą pontonu desantujemy się na kamienistą plażę. Wąskimi uliczkami dochodzimy do centrum (portu) i w piekarni oraz w sklepie robimy zakupy. Po powrocie na jacht ruszamy w dalsza drogę. Idziemy w kierunku wyspy Bisewo z zamiarem odwiedzenia błękitnej groty. Jednakże słońce chowa się na dłużej za chmury więc rezygnujemy z wizyty w grocie. Bez promieni słońca nie ma to sensu, gdyż główną atrakcją jest gra promieni słonecznych podświetlających wodę w grocie. Zatem postanawiamy iść na wyspę Lastovo (Prezba). Wychodzimy na pełny Adriatyk. Do wybrzeża włoskiego mamy 50 mil a do Lastovo 35 mil. Piękna pogoda, już słonecznie, wiatr 6-7B ale mała fala. Więc żegluga jak w bajce. Bujanie nie jest duże, ale niektóre osoby, jeszcze z małym obyciem z morzem, trochę męczy to bujanie. Ale nie ma dramatu. Pod wieczór wszyscy są już w formie i na podejściu do Lastovo wszystkim dopisują apetyty i jemy obiadokolację. O zachodzie słońca wchodzimy do małej zatoczki i cumujemy obok jachtu ze słoweńską załogą, u samego wejścia do opuszczonego bunkra dla okrętów. Bunkier wygląda tajemniczo gdyż widzimy czarną otchłań z której wydobywają się spotęgowane echem odgłosy kapiącej wody. Sceneria jak z horroru.

Dzień 4 - 01.05.2018 (wtorek)

Rano bunkier już nie wygląda tak tajemniczo. Jest to schron o długości około 40-50 metrów i szerokości około 20m. Takie schrony były budowane w różnych miejscach byłej Jugosławii gdyż doktryna obronna zakładała wykorzystanie lekkich jednostek nawodnych marynarki wojennej, które bazowały w takich schronach i w razie potrzeby pojawiałyby się między wyspami, atakowały przeciwnika i znikały ponownie między wyspami. Po obejściu wnętrza bunkra idziemy na małą kamienistą plażę. W wodzie są liczne jeżowce a na plaży po kamieniach biegają jaszczurki. Siadamy na kamieniach i patrzymy na piękną przyrodę, szafirową, przejrzystą wodę, wysokie skaliste brzegi pustej zatoczki. Wracając na jacht zrywamy świeże gałązki rozmarynu, który potem będziemy wykorzystywać w kuchni jachtowej. Jeszcze rozmawiamy z sąsiadami z drugiego jachtu. Załoga to Słoweńcy z Lubljany. W skład ich załogi wchodzi także mały piesek o imieniu Szaja, z którym bawimy się patykiem.

 

Po spacerze ruszamy w dalsza drogę. Praktycznie nie ma wiatru więc idziemy na silniku i po 6 godzinach, także malowniczym przesmykiem dochodzimy do miasta Korcula. Korcula to małe piękne miasteczko ze średniowieczną starówką otoczoną murami obronnymi, tuż nad wodą. Stajemy w marinie. Po wzięciu prysznica idziemy do miasta. Wąskie uliczki i domy, kościółki i ratusz zbudowane są z piaskowca. Wg części źródeł historycznych to właśnie w tym mieście urodził się słynny podróżnik Marco Polo. Więc nie dziwi, że jego imię nosi ulica, liczne restauracje, sklepy, hotel itd. Kolację jemy w jednaj z przytulnych restauracji – jagnięcinę ze świeżą sałatą. Wieczorem wracamy na jacht. Marina jest już pełna i nie ma wolnych miejsc. Ale na kei słychać przede wszystkim język polski. Gdy jest już ciemno idziemy raz jeszcze na starówkę, aby zobaczyć jak ona wygląda w świetle latarni. Widoki po prostu bajkowe. Pod murami starówki cumują super jachty, które są również efektownie oświetlone, co dodaje jeszcze większego uroku.

Dzień 5 - 02.05.2018 (środa)

Rano idziemy do sklepu obok portu. O 0700 Korcula wygląda pięknie w promieniach porannego słońca. W tak pięknych okolicznościach przyrody jemy śniadanie w kokpicie jachtu i około 1000 wychodzimy z mariny. Jeszcze przez około 2 godziny ćwiczymy podejścia tyłem do nadbrzeża a potem idziemy w kierunku Hvar. Znów piękna pogoda, wiatr od rufy. Idziemy na samej genui i podziwiamy widoki. Z jednej strony wyspa Korcula a z drugiej góry półwyspu Peljesac. W pobliżu płyną także i inne jachty, więc budzi się w nas żyłka regatowa i staramy się wyprzedzić inne jednostki, co w kilku przypadkach nam się udaje. Idąc wzdłuż wyspy Hvar w pewnym momencie odbieramy sygnał Distress (wezwanie pomocy nadane poprzez DSC) Notujemy pozycję i widzimy, że pozycja nadawcy jest po drugiej stronie wyspy Hvar, więc nie mamy szansy tam dojść w sensownym czasie. Poza tym sygnał przejęła już stacja brzegowa Split. Z dalszego nasłuchu wnioskujemy, że komunikat prawdopodobnie nadany został przez pomyłkę. Idziemy więc dalej swoim kursem. Dochodząc do Hvaru mijamy małą skalistą wysepkę z domkiem, który na dachy ma laternę. Skręt w prawo i w zatoczce rozpościera się przed nami malownicza panorama Hvaru: na szczycie góry kamienna twierdza, a poniżej tarasami małe, ściśnięte domki schodzące uliczkami aż do samego portu. Cumujemy dziobem do boi a rufą na długich cumach do nadbrzeża. Na ląd przeprawiamy się pontonem. Hvar to piękne miasteczko. Z nadbrzeża wchodzi się od razu na główną ulicę-plac. Zapuszczamy się w zaułki. Wąskie uliczki rozmieszczone są koncentrycznie w stosunku do portu i biegną tarasowo po stoku góry. Wieczorne oświetlenie dodaje im uroku. Bajkowa sceneria. Uliczki są wąskie, zazwyczaj 2-3 metry szerokości ale co krok wzdłuż ścian budynków stoją stoliki licznych kawiarni i restauracyjek. Wracając na jacht zatrzymujemy się w jednej z restauracyjek na kawę.

Dzień 6 - 03.05.2018 (czwartek)

Rano przeprawiam się pontonem wraz z kolegą na brzeg, by w biurze portu zapłacić za postój i kupić chleb. O 0900 odchodzimy przy silnym wietrze. Prognozy na dzisiaj nie są dobre. Ma być pochmurnie, deszczowo, a wiatr w porywach ma osiągać 35 węzłów. Na południe od Włoch przechodzi silny niż. Wychodzimy na Adriatyk i idziemy w kierunku Sibenika. Jest pochmurno, wiatr 4-5B. Na samej genui robimy 7w. Po pewnym czasie wiatr wzrasta do 6w, ale potem znowu maleje. Odbieramy słaby sygnał May-Day. Ktoś bliżej wybrzeża włoskiego wzywa pomocy. Sygnał został przejęty przez włoskie stacje. Wchodzimy między wyspy, mijamy liczne spłycenia i mielizny. Nawigowanie wymaga dużej uwagi. Zwłaszcza, że oznaczenia nawigacyjne są skromniejsze w stosunku do tego, z czym mamy do czynienia na Bałtyku. Po pewnym czasie na horyzoncie widać bardzo ciemne chmury i ścianę deszczu. Przy wyspie Kakan dogania nas ta ściana wody. Woda po prostu leje się kubłami z nieba. Widoczność spada praktycznie do zera. Z kokpitu nie widać nawet naszego dziobu. Więc przez moment nawigujemy wyłącznie w oparciu o chart ploter płynąc z minimalna prędkością. Po kilku minutach deszcz wyraźnie słabnie. Teraz już tylko w lekkim deszczu podchodzimy do malowniczej zatoczki na wyspie Kaprije, na brzegu której, przycupnęła mała wioska, z małymi kamiennymi domkami stojącymi tuż nad brzegiem morza lub wręcz w morzu. Z planowanego noclegu na kotwicy w tej zatoczce nic niestety nie wychodzi, gdyż wbrew prognozom silny wiatr wieje z innego kierunku i jest dopychający. W przypadku gdyby kotwica przestała trzymać, byłoby niebezpiecznie gdyż bylibyśmy znoszeni na pobliskie nadbrzeżne zabudowania. Idziemy więc dalej, w kierunku twierdzy św. Mikołaja. Tam jest kotwicowisko osłonięte od wiatru. Rzucamy kotwicę, ale nie chce ona trzymać dna. Ponieważ zapada już zmrok to rozważamy, czy próbować kolejnych kotwiczeń, czy też idziemy do pobliskiej mariny w Sibeniku i tam stajemy na noc. Wizja dostępu do pryszniców zwyciężyła i idziemy do mariny Sibenik, do której wchodzimy już po ciemku i przy silnym wietrze wiejącym z prędkością 33w.

Dzień 7 - 04.05.2018 (piątek)

Z Sibenika wychodzimy o 0900. Śniadanie jemy w drodze do parku narodowego na rzece Krka. Mijamy most, który wszystkim przywodzi na myśl film „Komandosi z Navarony”. Dalej płyniemy wąwozami i w końcu dopływamy do Skradin. Tam stajemy na boi. Dla dotarcia na brzeg ponownie nieodzownym jest ponton. Idziemy przez marinę i w biurze parku narodowego kupujemy bilety do parku. Wchodzimy na statek turystyczny wraz z tłumem turystów i tym razem jako pasażerowie płyniemy do wodospadów. Ruch po rzece dla innych jednostek niż statek wozacy gości parku jest zamknięty. Po zacumowaniu, w tłumie ludzi, idziemy do wodospadów na rzece Krka. Wodospady są malownicze, ale trudno je podziwiać, gdyż wokół tłum ludzi jak w wakacje na Giewoncie. Spędzamy tam dwie godziny i wracamy statkiem do Skradin. Tam jeszcze odwiedzamy domową wytwórnię wina i nalewek. Po degustacji specjałów tego lokalu zaopatrujemy się w nalewki i w 5 litrów białego wina. Po powrocie na jacht ruszamy w drogę powrotną, ale w jednej z zatoczek wąwozu, prosto z hodowli kupujemy jeszcze 6kg świeżych muli. Załoga czyści je przez całą drogę do Sibenika. W Sibeniku tankujemy paliwo i po raz ostatni cumujemy w marinie. Wieczorem jemy kolację kapitańską – mule gotowane w winie, a do tego jeszcze po szklaneczce białego wina.

Dzień 8 - 05.05.2018 (sobota)

Rano to już rozjeżdżanie się załogi do domu. Jeszcze śniadanie w kafeterii w marinie, pakowanie się do busa, pożegnalna kawa w nadbrzeżnej kawiarni w Sibeniku i ruszamy o 1200 w drogę do domu. Znów jedziemy w ciągu samochodów z polską rejestracją. W Mac Donald’s w Austrii tłum ludzi, a jedyni Austriacy to obsługa restauracji. Zapada zmrok. Oglądamy w busie film „Piraci z Karaibów”, dzięki czemu podróż płynie jakby trochę szybciej. W Warszawie jesteśmy już w niedzielę. Do domu docieramy o 0422.

Znalezione obrazy dla zapytania chorwacja flaga

Była to moja pierwsza wyprawa do Chorwacji. Dotychczas pływałem po morzach zimnych. Tutaj, w Chorwacji morze wygląda inaczej. Na przykład inny jest kolor wody – nie jest w odcieniu zielonym, ale w niebieskim. Woda jest również o wiele bardziej przezroczysta. Dzięki bogatej linii brzegowej i licznym portom można uprawiać żeglarstwo turystyczne (czyli sporo pływania i odwiedzanie ciekawych portów i zatoczek) lub uprawiać żeglarstwo portowe (czyli płynąc na silniku zmieniać tylko miejsca cumowania i delektować się menu coraz to innych lokali). Każdy więc znajdzie tu coś dla siebie, według własnych upodobań. Oczywiście jest także znacznie cieplej niż na Bałtyku i raczej nie ma orania morza. Są tacy, którzy uważają, że z punktu widzenia żeglowania Chorwacja to „takie większe Mazury”, bo pływa się zawsze blisko brzegu, można w ogóle nie zobaczyć pełnego morza. Ale takie podejście może być jednak zgubne. To jednak żegluga po wodach morskich i trzeba o tym pamiętać. Chorwacja oczarowała mnie i pewnie będę chciał tam wrócić. Ale nie wyparła z serca naszego zimnego i kapryśnego Bałtyku!