W wielką majówkę (1-3 maja 2017) postanowiliśmy zaszczepić bakcyla żeglarstwa morskiego naszym dzieciom. Już na początku roku była skompletowana załoga (ja z córką Weroniką, Jarek z synem Piotrkiem i Janusz z synem Borysem) i wyczarterowany jacht. Czekaliśmy niecierpliwie na nadejście majówki ale im bliżej terminu rejsu, tym coraz większy niepokój budziła pogoda. Przez ostatni tydzień przed rejsem codziennie sprawdzaliśmy prognozy pogody dla Zatoki Gdańskiej, ale nie wyglądało to dobrze. Cały czas było ostrzeżenie o silnym wietrze lub sztormie, a temperatura to 5-8°C. Ale postanowiliśmy pojechać, mając świadomość że za dużo godzin nie uda się nam wypływać.

 

W piątek 28.04 późnym wieczorem przyjeżdżamy do mariny Błotnik. Bardzo ładna, kameralna marina na samym końcu Martwej Wisły. Przejmujemy jacht. Deszcz już w zasadzie nie pada, ale mocno wieje, a temperatura oscyluje wokół 5°C. Na szczęście właściciel jachtu dał nam grzejnik olejowy więc nie grozi nam zamarznięcie w nocy. Ale żeglarstwo to nie pobyt w hotelu pięciogwiazdkowym, więc nie narzekamy.

 

W sobotę pada przelotnie i jest dalej zimno. Ale w dalszym ciągu jest duży wiatr. Wg informacji od bosmana w Górkach Zachodnich nie wypuszczają na Zatokę bo tam wieje 7B. Więc nie spieszymy się z przygotowaniami do rejsu. Zapamiętujemy gdzie są jakie liny i osprzęt, aby działać w razie potrzeby odruchowo, ćwiczymy rzucanie kotwicy za pomocą windy kotwicznej. W ramach zaprawy do pracy na jachcie nasze nastolatki dostają zadanie umycia wszystkich naczyń i garnków. O dziwo, bez szemrania ruszają do zmywania i tak organizują sobie sami pracę, że idzie to sprawnie i bez strat w naczyniach (szkoda, że w domu czegoś takiego nie potrafią). Gdy zmywanie zakończone, dyrekcja żaglówki, czyli ja i Jarek robimy szkolenie z zasad bezpieczeństwa, poruszania się po jachcie, zasad korzystania z urządzeń jachtowych. Załoga uczy się zakładać szelki asekuracyjne. Omawiamy rozkład stanowisk manewrowych biorąc pod uwagę siły i umiejętności naszej młodzieży. Po części teoretycznej pora na ćwiczenie podstawowych węzłów. Nie musimy za dużo pokazywać, gdyż Weronika, która ma już pewne doświadczenie w żeglarstwie śródlądowym, przejęła rolę instruktora. Wypaliło to dobrze, bo chłopaki chcieli jej dorównać i z zapałem ćwiczyli wiązanie węzłów i obijaczy.

 

 

Ponieważ to rejs z dziećmi to musimy się chwilę zastanowić nad listą zakupową (kwestie zdrowotne i „lubienie” nieco utrudnia aprowizację) i robimy wyprawę do supermarketu. Po powrocie z zakupów i ich rozłożeniu po szafkach, bakistach i jaskółkach jest już wieczór. Nas niezawodny kucharz pokładowy - Janusz robi na kolacje spaghetti z pysznym sosem.

 

 

Potem gramy w gry planszowe i karty. Okazuje się, że młodzież jest w stanie dobrze się bawić bez komputera/tabletu/Internetu. Jeszcze przed snem sprawdzam prognozę pogody na następny dzień. Okazuje się, że jest szansa na poprawę pogody.

 

W niedzielę budzę się i prognoza się sprawdziła – niebieskie niebo, wiatr istotnie osłabł. Wg aktualnej prognozy na Zatoce cały dzień ma wiać nie więcej niż 3B. A więc pobudka całej załogi i o 0900 wychodzimy z Błotnika. Musimy iść 5 mil Martwą Wisłą do mostu pontonowego w Sobieszewie a potem jeszcze 2,5 mili Wisłą Śmiałą.

 

 

O 11.00 wychodzimy w Górkach Zachodnich na Zatokę. Z nastania ładnej pogody korzystają także inni, więc oprócz nas torem wodnym idzie jeszcze 6 innych jachtów. Na Zatoce wieje 2B ale morze jest rozbujane po ostatnich dniach silnego wiatru. Ponieważ pogoda będzie zmienna to decydujemy się iść do Gdańska, a na wieczór wrócić do Górek Zachodnich. Po wyjściu za znak bezpiecznej wody próbujemy iść na żaglach ale robimy 1 węzeł więc decydujemy iść na silniku. Tym bardziej, że musimy sprawnie przejść przez tor podejściowy do Portu Północnego.

 

W trakcie żeglugi nasi młodzi załoganci zaczynają przygodę z żeglarstwem morskim. Kolejno siadają za kołem sterowym i próbują płynąć zadanym kursem. Jak się okazuje nie jest to takie trywialne, zwłaszcza jeżeli jacht idzie po falach. Ponadto przyzwyczajenia ze sterowania za pomocą rumpla utrudniają utrzymanie kursu za pomocą koła sterowego. Weronika uczy się robienia wpisów do dziennika. Spodobało jej się to, więc od teraz oficer wachtowy ma pomoc. Co godzinę prosi o dokonanie wpisu podając co ma być wpisane, a Weronika skrupulatnie wypełnia dziennik. Każdorazowa kontrola wpisu przez oficera potwierdza poprawność wpisów. Ważne jest również i to, że Weronika ma ładny i czytelny charakter pisma, nie to co bazgroły oficerów. Rzadko widuje się tak starannie prowadzony dziennik.

 

 

 

Ponieważ idziemy trochę dłuższą drogą (prawie na wysokość Sopotu) to dopiero po 5h żeglugi wchodzimy do portu w Gdańsku. Przechodząc obok pomnika na Westerplatte oddajemy salut i dalej idąc kanałami oglądamy statki w stoczniach. Widoki robią wrażenie na tych członkach załogi, którzy pierwszy raz tędy płyną. Po zacumowaniu w pustawej jeszcze marinie w Gdańsku robimy krótki spacer, kupujemy pizzę i robimy uzupełniające zakupy. Na więcej nie ma czasu, bo musimy wracać do Górek Zachodnich.

 

 

Droga powrotna przebiega już bez przygód i tuż po zachodzie słońca mijamy główki Górek Zachodnich i wchodzimy do portu Narodowego Centrum Żeglarstwa. W porcie sporo wolnych miejsc, więc stajemy w Y-bomach. Ale żeby podłączyć się do prądu trzeba mieć kartę. Idziemy więc do bosmanatu a tam tylko pan z ochrony. Ale dzwonimy do bosmana i po rozmowie okazuje się, że jak przecumujemy się do kei wewnątrz portu to może będzie w skrzynce prąd. Tak więc przestawiamy się w drugie miejsce. A ponieważ wiatr się rozdmuchał, a miejsce wąskie to zacumować udaje się dopiero przy drugim podejściu. Cały czas wieje dość silny wiatr i jest zimno. Nasza młodzież nie narzeka. Mimo, że trzęsą się z zimna, są zmęczeni i głodni to cały czas biorą udział w manewrach portowych i nie schodzą ze stanowisk. Jeszcze szukamy miejsca, do którego możemy podłączyć nasza cumę energetyczną i o 23.30 możemy wreszcie zjeść kolację. Po całym dniu na zimnym, świeżym powietrzu i intensywnej pracy na cumach i obijaczach załoga już nie ma większej ochoty na gry i zabawy ale kładziemy się spać. Tym bardziej, że na poniedziałek prognoza pogody jest także obiecująca.

 

Aby nie marnować dnia to pobudka jest o 0800. Po szybkiej toalecie, śniadaniu, zmywaniu w plenerze (jeden z młodych robi to bez protestu) i uregulowaniu opłaty portowej ruszamy o 1000 do Gdyni. Prognoza mówi, że ma się rozdmuchać dopiero około 1900. Do Gdyni idziemy pod genuą. Piękna żeglarska pogoda: wiatr 3-4, słońce, tylko trochę chłodno. Weronika cały czas steruje.

 

 

W pewnym momencie stwierdza, że na morzu jest fajnie a na śródlądziu to będzie już jej za ciasno J. Mijamy statki stojące na kotwicy na redzie i około 1400 jesteśmy u wejścia do mariny w Gdyni.

 

W drodze powrotnej wiatr zaczyna się trochę nasilać więc refujemy genuę. Ster przejmuje Jarek (w tym dniu teraz on jest kapitanem). Około 1600 rolujemy genuę i zaczynamy iść na silniku aby dojść do Górek przed silnym wiatrem. Nie do końca nam się to udaje. Gdy podchodzimy do toru podejściowego do Portu Północnego wieje już 6B a fale mają 1,5-2m. Młodzież ma okazje spróbować żeglowania w trudniejszych warunkach. Nie możemy iść najkrótszą trasą do portu ale idziemy zakosami aby falę brać dziobem lub rufą. Inaczej nasz jacht, który ma wysoką wolną burtę mocno kładzie się na burty. Nie jest to jednak jednostka zaprojektowana na złą pogodę. Ja i Jarek jesteśmy w pełni skoncentrowani na prowadzeniu jachtu, gdyż nie ma teraz miejsca na błędy. Nie przeszkadza, że co kilka minut fala uderza nas prosto w twarz, ubranie przemoczone, a moja lornetka jest praktycznie non-stop w wodzie. Załoga przebywa w kabinie i widać, że nie jest im do śmiechu. Po 2 godzinach walki zbliżamy się do wejścia do Górek. Nie mówię tego głośno aby nie niepokoić niepotrzebnie jeszcze załogi, ale zastanawiam się jak ustawić się do wejścia do portu, gdyż czytałem opisy wypadków w Górkach, kiedy to jacht przy fatalnej pogodzie został rzucony na gwiazdobloki na główkach. Ale bazując na moich obserwacjach i wskazaniom w którym kierunku iść, Jarek ustawia jacht w optymalnej pozycji do wejścia. Dajemy całą naprzód i wślizgujemy się pewnie za główki portu już na spokojną wodę. Po dojściu na wysokość przystani NCŻ wszystkim puszczają emocje. Każdy inaczej to odczuwa. Niektórzy młodzi chwilkę płaczą, inni siedzą i nic nie mówią. Ja natomiast dopiero teraz czuję, że jestem cały mokry i że nie czuję palców od trzymania się handrelingów gdy obserwowałem morze w poszukiwaniu pław, a potem obserwując podejście i dając wskazówki sternikowi. W rozmowie z Jarkiem, już po wejściu na osłoniętą wodę okazało się, że on też obawiał się wejścia w główki portu. Młodzieży wrócił humor i już omawiają swoje wrażenia i odczucia z tej krótkiej żeglugi w trudniejszych warunkach.

 

 

Na spokojnej wodzie sprawdzamy prognozę pogody na wtorek. Ma być jeszcze gorzej. Na Zatoce prognozowany wiatr to 6-7B w porywach do 8B, czyli zero szans na pływanie. Więc nie stajemy w Górkach ale decydujemy się iść do Błotnika. Przez most w Sobieszewie przechodzimy o 19.00 i po 20.00 robimy ostatnie w tym rejsie cumowanie w macierzystej marinie. Po przeżyciach mijającego dnia wszyscy są wyczerpani i po kolacji (pyszna kasza z sosem i kotletami) idziemy spać.

 

 

Wtorek postanawiamy spędzić w Gdańsku ale już drogą lądową. Niestety, w Muzeum II Wojny Światowej kolejka na 4 h czekania więc jedziemy do Muzeum Solidarności. Stamtąd idziemy na stare miasto. Po drodze jemy obiad a potem promem spod Żurawia przeprawiamy się na druga stronę i zwiedzamy statek-muzeum Sołdek. W czasie przeprawy promikiem na Motławie buja, co nie jest jednak częste. Pytamy się członka załogi statku wycieczkowego chodzącego na Westerplatte jak pogoda na Zatoce. Mówi, że wieje 7. A zatem podjęliśmy słuszną decyzje, aby zrobić sobie dzień „lądowy”. Dla naszej młodzieży taki lądowy dzień też był ciekawy. Przecież nie każdy jest zapaleńcem, który marzy tylko o oraniu morza.

 

Po powrocie na jacht razem z Jarkiem wypełniamy papiery rejsowe i z pomocą naszego II oficera (opiekun kuchni, zapasów i kucharz) czyli Janusza przygotowujemy mini chrzest morski dla naszych trzech młodych załogantów, dla których to był pierwszy rejs po wodach morskich. Po serii pytań, po próbie z degustacja napoju jest pasowanie dużym wiosłem na żeglarza i rozdanie świadectw chrztu. A następnie podziękowania załodze za rejs i rozdanie opinii z rejsu. Nazajutrz wszyscy sprzątamy jacht, zdajemy go i to już koniec.

 

 

Planowaliśmy że będziemy pływać całe cztery dni i opłyniemy Zatokę. Pogoda zweryfikowała nasze plany i w sumie wyszło 2 dni pływania i 20h stażu. Ale jak wiadomo, z pogoda nikt jeszcze nie wygrał i my tez nie próbowaliśmy. Przede wszystkim miało być bezpiecznie i sympatycznie. I udało się to osiągnąć. Nasze nastolatki bez problemu przeżyły bez komputera i telewizora. Okazało się, że potrafią wykonywać prace, do których w domu niezmiernie trudno jest ich zapędzić. Jeden z naszych młodych załogantów chwycił bakcyla. W wakacje chce jechać na obóz żeglarski. A więc warto zabierać młodych ludzi na morze, nawet jeżeli wcześniej kręcą nosem. Nas pokładzie okazuje się, że jest chęć do pracy, odpowiedzialność i nie ma problemu z podporzadkowaniem się dyscyplinie. Ale to już wiadomo od dawna. Już kilkadziesiąt lat temu gen. Zaruski mówił, że „w twardym trudzie żeglarskim hartują się charaktery”…