Preludium

Już w listopadzie 2015r wykrystalizował się nam pomysł samodzielnego zorganizowania rejsu. Grupka inicjatywna to Sławek i Jarek wspierana doświadczeniem Mateusza. W już grudniu wyczarterowaliśmy jacht na wrzesień 2016. Do lutego trwało kompletowanie załogi. Do czerwca robiliśmy wpłaty w ratach do kasy rejsowej, płaciliśmy raty za czarter. W między czasie było planowanie rejsu, tworzenie listy zakupowej artykułów spożywczo-przemysłowych. Opracowywaliśmy materiał szkoleniowy dla załogi, itd. Przygotowania objęły wszystko, co pozwolić miało na bezpieczny i spokojny rejs. Aby poprawić swój warsztat żeglarski ja i Jarek wzięliśmy w kwietniu jeszcze udział w szkoleniu manewrowym w Pucku. Przez dwa dni ćwiczyliśmy intensywnie manewry portowe. Tak więc rejs musiał się udać. Ale zawsze pozostaje margines niepewności…

 

Skład ośmioosobowej załogi s/y Copernicus, która wyruszyła w rejs to: Sławek i Jarek (zamiennie: kapitan i I oficer), Piotrek, Andrzej (oficerowie wachtowi), Janusz, Wojtek, Rafał (załoga) oraz Mateusz jako doświadczone wsparcie w przypadku zaistnienia nieprzewidzianej sytuacji.

 

 

Dzień 1 - 3.09.2016 (sobota)

Po przygotowaniach trwających od listopada zaczynamy rejs samodzielnie zorganizowany. Odbieramy w YK Stal jacht Copernicus. Sprawdzamy poszczególne elementy jachtu i jego wyposażenie – od zęzy po olinowanie, rakiety sygnalizacyjne, radio, mapy, locje, liny, narzędzia, itd. W sumie odbiór trwa 2 godziny. Potem załoga wreszcie wchodzi na pokład i ładujemy bagaże. Ustaliliśmy kwestie dowodzenia: pierwsze pół rejsu ja jestem kapitanem a Jarek I oficerem, a na drugie pół (od środy od południa) zamieniamy się rolami. To pierwszy nasz rejs kapitański więc nasze sprawdzanie przy przejmowaniu jachtu było pewnie nadmiernie drobiazgowe. Ale lepiej sprawdzić wszystko przy kei niż potem zmagać się z problemem, gdy najbliższy ląd to dno morza. Odbiór za nami. O 1500 szybki obiad w Zielonej, podczas którego podzieliliśmy załogę na wachty i omówiliśmy zasady bezpieczeństwa i zachowania na jachcie. Jesteśmy gotowi do wyjścia w morze. Jacht ma 14 m długości, stoi w głębi basenu a na kei bosman i inna publika obserwują jak uda mi się wyjść. Nagle basen portowy staje się malutki a jacht przybiera rozmiary lotniskowca. Ale nie ma co czekać. Odstawiam rufę na szpringu dziobowym i wychodzę na wstecznym. Odejście wyszło tak, jak zaplanowałem. A więc pierwsze koty w warunkach bojowych za płoty.

 

Obieramy kurs na Hel. Pogoda ładna: słońce, wiatr południowy 3B. Stawiamy genuę. Po 3 godzinach cumujemy w Helu alongside, naprzeciwko „Generała Zaruskiego”. Najpierw kolacja w tawernie a potem wyprawa do supermarketu na zakupy rejsowe. Trzy duże wózki sklepowe szybko zapełniają się wszelkimi artykułami. Przy kasie kasjer długo skanuje nasze zakupy. Jeden klient z kolejki do sąsiedniej kasy widząc nasze zakupy podchodzi do nas i pyta się, czy to zakupy na jakiś konkurs? W końcu kasjer kończy pracę. Paragon ma ponad pół metra długości. We trzy wózki sklepowe jedziemy przez cały Hel do mariny. Ładujemy zakupy na pokład i o 2200 wychodzimy z Helu. Naszym celem jest Karlskrona.

 

Przejmowanie jachtu:

 

 

Dzień 2 - 4.09.2016 (niedziela)

W nocy jest duża fala. Załoga nie śpi dobrze. Im bliżej rana tym kolejni załoganci przegrywają zmagania z Neptunem. Rano tylko nieliczni funkcjonują na 100%. Na szczęście ilość sprawnych osób jest wystarczająca do prowadzenia jachtu. Około 0600 wiatr ucicha i nasza prędkość spada poniżej 2w. Zrzucamy żagle i dalej idziemy na silniku. Walczymy z dużą martwą falą. Zrzucanie przednich żagli w takich warunkach to walka z nieważkością na dziobie zalewanym wodą, na pokładzie o przyczepności lodowiska. Na szczęście cała załoga uważała na wstępnym szkoleniu, które przeprowadziliśmy przed wyjściem w morze i cały czas chodzą w kamizelkach i są za pomocą szelek przyczepieni do jachtu. Bezpieczeństwo przede wszystkim!

 

W ciągu dnia załoga odsypia rozmowy z Neptunem i nowych rozmów już nie ma. Po południu wydaje się, że wszyscy uodpornili się już na bujanie i wrócili do formy. W między czasie mijamy platformy wiertnicze. Około 1700 sprawdzam na mapie – zostało nam jeszcze 70 mil. Więc w Karlskronie powinniśmy być następnego dnia o wschodzie słońca.

 

Jeszcze dygresja – to pierwszy rejs kapitański. Ta odpowiedzialność za jacht i załogę daje cały czas do myślenia, wisi nad głową. Wszystko w moich rękach. Formalnie to potwierdza wpis w dzienniku jachtowym. Przy nazwisku jest dopisek KAPITAN. Siedem liter – tylko tyle i aż tyle. Dzięki temu w nocy nie śpi się spokojnie ale podświadomie odbiera się sygnały odnośnie tego, co dzieje się na pokładzie: czy żagle nie zaczynają łopotać, czy wachta nie zaczyna dyskutować o zaistniałym problemie. Każda zmiana kursu, ruchy w kokpicie, zmiana obrotów silnika to od razu wybudzenie i pytanie do oficera wachtowego co się dzieje.

 

Pierwsze falowanie:

 

 

Dzień 3 - 5.09.2016 (poniedziałek)

O godzinie 0000 z wachty schodzą Jarek i Wojtek. Budzą mnie, bo zbliżamy się do ruty (autostrady dla statków). Jesteśmy na południe od Olandii. Na wachcie Piotrek i Rafał, ale to ja muszę jako kapitan prowadzić jacht na takich obszarach. Tę statkową autostradę musimy przejść w poprzek w nocy. A więc pełna obserwacja świateł i namiarów i analiza na tej podstawie dokąd dany statek płynie, jak szybko, czy przejdzie nam przed dziobem, czy to my musimy zmienić kurs aby go przepuścić. Zabawa trwa przez 2 godziny zanim zostawiliśmy rutę za nasza rufą. Idę spać ale proszę o obudzenie, gdy będziemy na podejściu do Karlskrony. Długo nie pospałem – 3 godziny. Wejście do Karlskrony łatwe, ale znów trzeba uważać na ruch. Tym bardziej że za nami idzie wielki prom Stena Line. On także wchodzi do Karlskrony. Wszyscy śpią poza wachtą i mną. No cóż. Kapitan to przede wszystkim obowiązek a nie przywileje.

 

Wejście do Karlskrony łatwe i dobrze oznaczone. Podążając według pław, a potem po nabieżnikach idziemy do mariny miejskiej. Teraz już cała załoga nie śpi i bierze udział w manewrach cumowania. O 0800 stajemy w Karlskronie. Tak więc z Helu szliśmy od soboty 0d 2200 do poniedziałku do 0800. Teraz porządek z żaglami i wszelkimi linami – jacht musi wyglądać porządnie. Jego wygląd świadczy nie tylko o nas ale i o banderze. Potem prysznic, śniadanie i ruszamy do miasta. Zwiedzamy muzeum morskie (w tym dwa okręty podwodne), na rynku w kawiarni pijemy kawę i sympatycznymi uliczkami wracamy do mariny. Kolacja, miły wieczór w gronie załogi i spać. Jutro wcześnie rano pobudka, aby osiągnąć zamierzone cele.

 

My i on wchodzimy do Karlskrony:

 

Cumujemy w Karlskronie:

 

Muzeum morskie:

 

 

Dzień 4 - 6.09.2016 (wtorek)

Pobudka o 0530. Piękny świt nad portem. Toaleta, śniadanie i wychodzimy z portu. Z Karlskrony idziemy inną drogą, niż wchodziliśmy. Tędy nie idą promy. To stosunkowo wąskie przejścia. Oglądamy jeszcze Karlskronę od strony wody ale przede wszystkim obserwujemy znaki nawigacyjne. Tor wodny jest bowiem wąski, a po jego obydwu stronach kamienne mielizny i kamienne wysepki. Przed 0900 dochodzimy do mostu obrotowego 7Mm od Karlskrony. Dajemy sygnał żądania otwarcia mostu (długi-długi-krótki) i telefonicznie jeszcze zgłaszamy taką prośbę. O 0900 most się otwiera i przechodzimy. Jeszcze godzina drogi na silniku między płyciznami i wychodzimy na pełne morze (zatoka Hanőbukten). Wreszcie stawiamy wszystkie trzy żagle – Copernicus idzie pod fokiem, grotem i bezanem. Szkoda, że nikt nam nie zrobi zdjęcia! Idziemy na zachód wzdłuż szwedzkiego wybrzeża.

 

Popołudniem wchodzimy do malowniczego fiordu. Wąski, po obu stronach najpierw skały w bajkowych kształtach a potem las z rozrzuconymi skałami i głazami. Co jakiś czas ukazują się nam malownicze czerwone domki. Na końcu fiordu mała przystań. Nie dochodzimy do kei bo tam, gdzie jest wolne miejsce to wiszą tabliczki że to miejsce prywatne. Stajemy więc na boi. Jemy obiad i o 1800 wychodzimy. Po wyjściu z fiordu znów stawiamy wszystkie żagle. Teraz kierunek Bornholm.

 

Wieczorem wiatr wzrasta do 4B. Bijemy rejsowy rekord prędkości. Na żaglach robimy 8,5 węzła. O zmroku podejmuję decyzję o zrzuceniu grota. Na foku i bezanie i tak robimy 5 węzłów a nie chcę wachtom nocnym zostawiać grota do zrzucania po ciemku w razie potrzeby zrzucenia żagli, bo ta operacja wymaga więcej sił, gimnastyki i ludzi niż w przypadku pozostałych żagli.

Kurs na Bornholm to kurs na wiatr i pod fale. Jacht bardzo pracuje na fali. W środku co nie jest zamocowane, to lata. W koi dziobowej śpią Wojtek i Andrzej. Śpią to dużo powiedziane bo tyle samo czasu co na koi to spędzają przyklejeni do sufitu. Zresztą trudno w ogóle mówić o spaniu na jachcie, bo każdy głównie lata w koi lewo-prawo i góra-dół. Ale tym razem już nikt nie choruje.

 

Siedzę z wachtą do 2400. Po zmianie, gdy wachtę obejmują Rafał i Piotrek chcę iść spać. Ale akurat wówczas na kursie kolizyjnym pojawiają się na horyzoncie światła dwóch statków. Czekam więc aż się miniemy. W końcu o 0200 kładę się spać z prośbą o obudzenie gdy będziemy się zbliżać do ruty nad Bornholmem.

 

Świt w marinie:

 

Idziemy w głąb fiordu:

 

 

Dzień 5 - 7.09.2016 (środa)

No to pospałem aż dwie godziny – o 0400 pobudka. Zbliżamy się do ruty. Pierwszy rzut oka i już nie chce mi się spać. Widać jeden ciąg świateł. Statki ciągną gęsiego w obydwie strony a my musimy przeciąć ich drogę. Zaczyna się więc zabawa w obserwowanie, który płynie bliżej, który dalej, czy uda się przejść mu przed dziobem, a może dopiero za rufą. A płynie wszystko – masowce, kontenerowce, szybkie promy a nawet tankowiec. Po dwóch godzinach obserwacji i odpowiednich zmianach kursów wychodzimy za rutę. Przed nami już droga bez niespodzianek i trudności na Bornholm, do Allinge. O 0700 idę znów spać z prośbą o obudzenie gdy za 3 godziny będziemy się zbliżać do portu. Ledwie zasnąłem, a już pobudka. Już na podejściu do samego Allinge uzgodniliśmy z Jarkiem, że do portu będzie wchodzić już on. Tak więc następuje zmiana kapitana, co formalnie jest odnotowane w dzienniku pokładowym. Od teraz nasze bezpieczeństwo i nasza kaucja za jacht w rękach Jarka. Od teraz ja jestem I oficerem.

 

Allinge to malownicze małe miasteczko z malutkim porcikiem. Stajemy, płacimy w automacie za postój i dostajemy pokwitowanie wraz z kodami dostępu do ubikacji i pryszniców. A więc czas na toaletę. Odświeżeni jemy śniadanie. W porcie oprócz nas są jeszcze trzy polskie jachty, kilka niemieckich i duńskich i jeden australijski z prawdziwymi, jak okazało się w rozmowie, Australijczykami na pokładzie (!). Ponieważ w Allinge nie ma stacji benzynowej to kapitan Jarek, Mateusz i Andrzej płyną do sąsiedniego portu zatankować, a reszta załogi w kawiarence z widokiem na port sączy kawę i solidarnie osuszamy trzylitrowy zbiorniczek Tuborga. Cóż, jak się nie jest kapitanem to można odpocząć. Po powrocie z tankowania idziemy pieszo do zamku Hammershus. Idziemy szlakiem około 4km przez wzgórza i lasy Bornholmu podziwiając piękne widoki. Zamek to monumentalne ruiny, malowniczo usytuowane na wysokim klifie. Zamek swego czasu był największą tego typu budowlą północnej Europy. Wracamy na jacht i wychodzimy do Christianso, do którego wchodzimy już po zmroku. To jest też pierwsze nocne cumowanie Jarka jako kapitana w nocy i w dodatku w bardzo ciasnym porcie. Udało się znakomicie. Robimy spacer między małymi domkami, piętrowymi budynkami dawnych koszar. Wszystko to wąskie uliczki, a raczej chodniczki (na wyspie nie ma samochodów bo i po co. Wysepka to kilkaset metrów) oświetlone gdzieniegdzie latarenkami w kształcie kandelabrów. Sceneria bajkowa – rozglądamy się czy nie wygląda gdzieś zza rogu lub z krzaków jakiś troll.

 

O 2200 wychodzimy w morze i bierzemy kurs na Łebę. Po raz pierwszy w tym rejsie pełnię regularną wachtę. Z Wojtkiem mamy ją do 2400. A potem spanie. Aż do 0800!!!

 

Allinge – mały, zaciszny porcik:

 

Zamek Hammershus:

 

Tajemnicze Christianso:

 

 

Dzień 6 - 8.09.2016 (czwartek)

Obudziłem się o 0700. Po raz pierwszy na tym rejsie się wyspałem! Ciekawa rzecz, ale w jednej chwili przestałem reagować na zmianę obrotów silnika, łopot żagli, zmianę kursu. Po prostu spałem. Teraz Jarek niedosypia, znaczy kapitan. Droga do Łeby trochę na żaglach, trochę na silniku. Pogoda piękna – słońce, ciepło i łagodna bryza. Korzystając z dobrych warunków i trochę dla zabicia monotonii Jarek, Piotrek i ja zrobiliśmy kilka ćwiczebnych podejść do człowieka na silniku (czyli fachowo – pętla Williamsona-Butakowa). Zrobiliśmy także dla chętnych załogantów ćwiczenia z węzłów.

 

O 1700 jesteśmy przy boi podejściowej do Łeby. Melduję nasz jacht przez UKF w kapitanacie i wchodzimy do portu. Stajemy w ładnej i nowoczesnej marinie. Korzystamy z pryszniców i jemy obiad. W porcie pojawiła się młoda para. Robią sobie zdjęcia. Zapytaliśmy, czy nie chcieliby zdjęć na pokładzie prawdziwego jachtu. Z chęcią skorzystali z naszej propozycji. I w ten sposób Copernicus wziął udział w sesji zdjęciowej. Na koniec dnia jeszcze uzupełniające zakupy w supermarkecie, a potem - nocne Polaków rozmowy.

 

„Człowiek za burtą”:

 

Postój w ładnej marinie w Łebie:

 

 

Dzień 7 - 9.09.2016 (piątek)

O 0700 na nogach jestem tylko ja, Jarek i Mateusz. Reszta jeszcze zmęczona po wieczorno-nocnych rozmowach. Tak więc we trzech wychodzimy z portu. Reszta załogi budzi się gdy jesteśmy albo w kanale portowym, albo już za główkami portu. Dalej ładna pogoda. Wiatr wschodni, więc długimi halsami idziemy w kierunku Władysławowa. Po drodze obserwujemy statki idące rutą przy Ławicy Słupskiej. Wieczorem zrzucamy żagle i na silniku idąc już wzdłuż wybrzeża mijamy Dąbki, Karwię, Jastrzębią Górę i Rozewie. Do boi podejściowej Władysławowo podchodzimy już po ciemku. Zgłoszenie wejścia radiem do bosmanatu i po nabieżnikach wchodzimy do portu. Około 22.00 cumujemy w Y-bomach – ledwo mieścimy się na szerokość. Sam port pod kątem infrastruktury dla żeglarzy to totalna porażka. Opłata portowa jak w Łebie ale WC i prysznice czynne tylko w godzinach 8-20 a poza tym dostępna tylko przenośna toaleta, która bynajmniej nie pachnie kwiatami.

 

Obserwacja morza to warunek bezpieczeństwa:

 

 

Dzień 8 - 10.09.2016 (sobota)

0 0700 wychodzimy z Władysławowa. Przed wyjściem żadnej wizyty w WC, żadnego mycia bo umywalnie zamknięte a przenośna toaleta grozi wybuchem epidemii. Jak nie zrobią czegoś sensownego z zapleczem sanitarnym (np. czynne całodobowo) to wejście do Władka trzeba dobrze przemyśleć.

 

We Władysławowie w nocy stanął obok nas drugi jacht typu Opal – „Farurej” z klubu Atol. Tak więc dwa klasyczne jachty obok siebie: Copernicus i Farurej. Co za piękny widok.

 

Z Władysławowa wychodzimy we mgle. Włączmy światła nawigacyjne, wystawiamy oko na dziobie. Idziemy wzdłuż Półwyspu Helskiego. Pozycje na mapie nanoszę co 15 minut i koryguję w razie potrzeby nasz kurs. Cały czas obserwujemy wskazania echosondy. Nawigując we mgle trafiamy dokładnie tam, gdzie chcieliśmy, czyli do znaku kardynalnego przed wejściem do portu Hel. Czuję wewnętrzną satysfakcję z dobrze wykonanej roboty nawigatora. Około 1100 cumujemy w Helu. Wreszcie prysznic, WC. Potem robimy po jednym ćwiczebnym odejściu/podejściu. To co w zeszłym roku w ogóle nie miało szansy zbliżyć się do realizacji, w tym roku poszło nam gładko – parkowanie tyłem przy kei wzdłuż pomostu. Wiosenna manewrówka w Pucku nie poszła na marne. Po zabawie wychodzimy do Gdyni. Na Zatoce mgła, ale przy Gdyni trochę się podnosi. Idziemy wzdłuż falochronu portu i wchodzimy do mariny. Najpierw do stacji benzynowej aby zdać zatankowany do pełna jacht, a potem na miejsce postojowe Copernicusa. Nasze miejsce postojowe częściowo zastawia szkuner „Warszawska Nike” zmniejszając nam przestrzeń manewrową. Jarek  miał trudne podejście do kei. Manewr parkowania wymagał ścisłej współpracy całej załogi z kapitanem. Poradziliśmy sobie z tym znakomicie – tydzień wspólnego pływania uczynił z nas zgraną załogę.   I to już jest ostatnie cumowanie w naszym rejsie. Sprzątamy jacht, jemy późny obiad. Ja i Jarek na koniec mieliśmy jeszcze trochę roboty papierkowej - wystawianie dla załogi opinii z rejsu, wypełnianie kart rejsu, wpisy naszego rejsu do książeczek żeglarskich. Na koniec podziękowanie załodze za bezpieczny i spędzony w miłej atmosferze rejs i rozdanie opinii z uściskiem dłoni. A wieczorem jeszcze kapitańska kolejka rumu dla całej załogi.

 

 

Dzień 9 - 11.09.2016 (niedziela)

Rano toaleta i idziemy w miasto na śniadanie. Wracając idziemy do basenu portowego (tam gdzie stoi ORP Błyskawica) aby zobaczyć wchodzącego do portu Zawiszę Czarnego. Wspaniały widok. Poleciały rzutki w nasza stronę i obłożyliśmy im cumy i szpringi na polerach. O 1000 ładujemy się do dwóch taksówek i na dworzec. O 1100 jedziemy już pociągiem do Warszawy. To już naprawdę koniec rejsu. Ale już snujemy plany na przyszły rok: może rejs w okolicach Amsterdamu i Cuxhaven po wodach pływowych? Zobaczymy, czy marzenia uda się zrealizować.

 

 

 

Termin rejsu:

3-11 września.2016

 

Prowadzenie:

kpt. Sławek Michałowski (3-7 września)

kpt. Jarek Pięta (7-11 września)

 

Jacht:

s/y Copernicus, załoga 8 osób

 

Ilość przebytych mil: 512 Mm

 

Ilość godzin żeglugi: 111 h.